Już wydawało się, że PORTRET z HISTORIĄ Witolda Dederko jest skończony, od śmierci minęło przeszło 30 lat. Nic bardziej błędnego. Nigdy nie jest zakończony, żaden portret, gdyż ciągle pojawiają się nowe fakty, dokumenty.
Pisałem, że odwiedziłem i fotografowałem Witolda Dederko w jego mieszkaniu na Starym Mieście w Warszawie 1 września 1988 r., zmarł 10 września, czyli dziewięc dni później.
Muszę powiedzieć, że przez lata zastanawiałem się, czy nasze odwiedziny i w pewnym sensie zakłócenie spokoju Witoldowi Dederko, nie przyczyniło się do jego śmierci.
Pamiętałem, zresztą mam zrobione zdjęcie, obecnego wówczas jego młodego syna Szymona. Postanowiłem go poszukać. Znalazłem go na Uniwersytecie Warszawskim w bibliotece. Po rozmowie telefonicznej i stwierdzeniu, że wszystko się zgadza, zaprosił mnie do siebie.
Odwiedzam go na Ursynowie w jego pracowni fotograficznej 19 sierpnia 2019 r. Przez telefon komórkowy poinformował mnie, proszę wyjść do tyłu, stoje przy schodach w wojskowej kurtce. Szukam młodzieńca, widzę zarośniętego raczej starszego faceta. Witamy się serdecznie. Prowadzi mnie do swojego studia, które jest nieopodal, w piwnicy wieżowca.
Szymon Dederko urodzony w 1958 roku, w rodzinie fotograficznej, trzecie lub właściwie czwarte pokolenie, dokładnie pamięta jak ich odwiedziłem. Wspominając mówi, że pierwszymi jego zabawkami były szpulki po negatywach. W wieku pięciu lat asystował ojcu w ciemni. W wieku siedmiu lat otrzymał pierwszy aparat fotograficzny Ami. Dziś specjalizuje się w technice gumy z połowy XIX wieku. Najbardziej znany jest z fotografii aktów, które wyciąga mi z szaf i pokazuje.
Pod koniec naszego spotkania, zapytałem go o to, co leżało mi przez lata na sercu.
—Powiedz mi proszę, czy nasze odwiedziny 30 lat temu u was w domu, nie wpłynęło jakoś na zdrowie twojego Taty?
—Czy masz na myśli, że przyczyniło się do śmierci?
—Troche tak.
—Nie, nic nie miało z tym wspólnego. Dwa dni po Twojej wizycie Tata pojechał nad jeziora, gdzie grał jakąś role w filmie. Wpadła mu w oko ładna kobieta, zapytał jej, czy w przerwie wykompałaby się z nim w jeziorze. Odpowiedziała, że nie ma kostiumu. Wtedy się uparł, wykąpali się. Wrócił do domu przeziębiony i po kilku dniach zmarł.
Witold Dederko (ur. 26 marca 1906 w Siedlcach - zm.10 września 1988 w Warszawie) "...Odszedł (10 września 1988 w Warszawie) od nas jeden z najbardziej zasłużonych, wrażliwych twórców, znakomity artysta fotografik, ofiarny działacz społeczny, autor książek i podręczników fotograficznych, wychowawca młodzieży, współtwórca wielu sukcesów polskiej szkoły fotograficznej. Powszechnie znany, ceniony, lubiany. Pochodził z wielopokoleniowej rodziny fotograficznej. Jej protoplasta, Soeter Dederko, pozostawił znakomite fotografie z końca XIX wieku. Jego syn Marian Dederko (ojciec Witolda) był jednym z filarów polskiej fotografii dwudziestolecia międzywojennego, wynalazcy fotonitu. Tradycja rodzinna sprawiła, że Witold wybrał fotografię. Cieszył się z tego, że fotografuje jego syn, Szymon, a ostatnio debiutowała w fotografii jego wnuczka. Już piąte pokolenie Dederków rozpoczyna swoją przygodę z fotografią. Witold Dederko od 1929 był w Polskiej Agencji Telegraficznej, a od 1935 związany z laboratorium Kodaka w Warszawie. Autor 12 książek, wykładowca w Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi.(...) Pozostała pamięć o wielkim człowieku i twórcy, a wspaniałym artyście i znakomitym fotografiku..." – powiedział między innymi Paweł Pierściński, prezes Związku Polskich Artystów Fotografików, 15 września 1988 r. na warszawskich Powązkach. Oprócz pamięci, osiemnastu książek dotyczących estetyki i techniki fotografowania, wielu ról teatralnych i przeszło stu filmowych, po Witoldzie Dederko pozostał również cykl zdjęć, które mu zrobiłem 2 tygodnie wcześniej.
—Proszę, chodźcie, ja troche leżę, gdyż czuję się nie najlepiej – zaczął Dederko, ściskając mi kościstą dłonią rękę. Wąskim korytarzem przecisneliśmy się do maleńkiego pokoiku, w którym Dederko zaczął zdejmować sterty książek i różnych papierów z fotela i krzesła. Pomagając mu w tym zoriętowaliśmy się, że nie bardzo jest gdzie je odłożyć. Położyliśmy je ostecznie na innych stertach na podłodze. Dederko zachęcił nas przyjaźnie do siadania, a sam poszedł do rozgrzebanego łóżka i zapalił paierosa. Siedząc niepewnie na brzegu wiekowego fotela rozglądałem się dookoła. Wszędzie książki i papiery w nieprawdopodobnym bałaganie. Moją uwagę przyciągneła szafa stająco obok łóżka Dederki, gdzie na grzbietach równo ułożonych teczek odczytywałem “Poezja z okresu I wojny światowej”, “Opowiadania”, “Dramaty” etc., tak od gory do dołu. —To wszystko nie publikowane rzeczy, nazbierało się tego sporo – rozpoczął Dederko, widząc moje zainteresowanie. —Pan pisał również poezję? —Od I wojny światowej – i jakby na potwierdzenie tego zwrócił się do mnie – podaj mi te zielone książki, to ci coś przeczytam. Kiedy podałem mu kilka grubych tomów, Dederka zaczął szybko przerzucać kartki oprawionych rękopisów i co chwila podając daty 1918, 1921, 1923… czytać wiersze. W tym czasie, jak również później, gdy opowiadał o swoich początkach fotograficznych – robiłem zdjęcia, na co Dederko zgodził się od razu. Na moją wystawę “Twarzą w twarz” w Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie, która w styczniu 1989 r. otwierała obchody 150.lecia wynalezienia fotografii, dałem cztery zdjęcie Dederki wówczas zrobione. W “Życiu Warszawy” ukazała się recenzja legendarnego krytyka, podpisującego się (IBIS): “…Czapliński jest absolutnie bezwzględny. Potrafi swojego modela tak obnażyć, że wiemy nie tylko, ile ten człowiek ma lat, co jadł dzisiaj na obiad, ale i o czym w danej chwili myśli. Więcej. Można z tych zdjęć odczytać nawet, kogo fotografujący lubi a kogo nie. Fotografowany jest prześwietlany obiektywem na wylot. (...) Odnoszę wrażenie, że studiując fotografowanego, wie z góry, jaki on jest i określa swoją sympatię, swój stosunek do niego. Nie upiększa i nie ukrywa. Przeciwnie: eksponuje i wyolbrzymia to co w człowieku charakterystycznego. Potrafi nawet być brutalny i okrutny (np. fotografując Witolda Dederkę). Owszem, czasami stosuje wieloznaczność lub niedopowiedzenie, jednak woli bezpośredniość. Widać nie ma kompleksów…”. —IBIS Życie Warszawy 19 stycznia 1989 r. To ciekawe, nie znałem wówczas IBISa, który ukrywał się pod pseudonimem, ale recenzja była jak żyletka, wszyscy mi gratulowali. Dużo później poznałem IBISa, był to Andrzej Wróblewski, pseudonim Ibis (ur. 26 lipca 1922 w Rawie Mazowieckiej, zm. 20 marca 2002 w Warszawie) – polski dziennikarz, językoznawca, publicysta, krytyk muzyczny, popularyzator poprawnej polszczyzny.
W krakowskim "Życiu Literackim" (29 stycznia 1989 r.) ukazała się recenzja podpisana przez –BETA: "... W Zachęcie nie lada smaczek dla miłośników fotografii. Przy współorganizacji Towarzystwa Polonia otwarto wystawę portretów Czesława Czaplińskiego "Twarzą w twarz". Są na niej przedstawione portrety sławnych Amerykanów (tych jest znacznie mniej) i sławnych Polaków żyjących w kraju i na emigracji. Są to naprawdę świetne, znaczące nazwiska, a twarze tak prawdziwe i z tak świetnie uchwyconym wnętrzem, że aż dech zapiera. Patrzą więc na nas ze ścian Zachęty najprawdziwsi: Konwicki i Kott, Kantor i Świderski, Kapuściński i Wajda, Kołakowski i Penderecki. Potrafi Czapliński dotrzeć do nich wszystkich i dziesiątków innych, choć nie było to łatwe, jak nie było proste portretowanie Brodski'ego, Singera, Lizy Minelli i Jane Fondy. Czapliński od dziesięciu lat mieszka w Nowym Jorku, ale więzów z krajem nie zrywa, czego najlepszym dowodem jest ta wystawa, która dokumentuje nam naszych największych twórców, zachowując dla potomności błysk ich oczu, skrzywienie warg, zmarszczkę w poprzek czoła, jednym słowem to, co tak ważne dla każdej ludzkiej twarzy. Czapliński przebił się do wnętrza portretowanych. Są to portrety poważne, skupione, żedne tam "fiki-miki". Autor wyznaje: "Niektórzy używają moich portretów do reprezentowania siebie na zewnątrz, co jest dla mnie ogromną satysfakcją. Zdarzają się i tacy, którzy ich nie lubią, a czasem wręcz nienawidzą". A wszystkich zwiedzających uczulam na niebywałe wprost cztery fotogramy Witolda Dederko, fotografika zmarłego w ubiegłym roku, fotogramy wykonane trzy dni przed śmiercią portretowanego. W tych czterech fotografiach najlepiej odbija się to, co Czapliński chce wychwycić w twarzy człowieka i zapisać na zawsze. Tak mi się przynajmniej wydaje." Z opisanego powyżej spotkania u Witolda Dederko, pozostała seria unikalnych zdjęć i nagrana taśma m.in. ze słowami Dederki: "...artysta to człowiek, który potrafi wzruszać, a bez miłości nie może powstać dzieło sztuki...". Przeglądając niedawno jedną z książek Witolda Dederki pt. "Sztuka fotografowania" zwrócił moją uwagę tekst, który jest niezwykle przemyślany i prawdziwy, dotyczący artysty: "...Sztuka jest matką radości, a to już jest wyższy poziom kultury psychicznej od zadowolenia, mniej utylitarny, nawet pozornie niekonieczny, ale powstał u zarania ludzkości, więc nie można sądzić, że był to przypadek czy zachcianka troglodyty. On musiał tworzyć, żeby osiągnąć błogosławione uczucie radości, żeby sprawdzić, żeby znaleść samego siebie!(...) Aby zostać artystą, trzeba uświadomić sobie konieczność tworzenia. Trzeba dążyć tą drogą do szczęścia, bez poczucia tej konieczności nie można zostać prawdziwym artystą. Fotograf, który nie tworzy dzieł sztuki, nie jest artystą, może być jedynie dobrym rzemieślnikiem. Niełatwo i nieprędko zostaje się artystą fotografem. Konieczne są odpowiednie skłonności psychiczne, uzdolnienia i bezwględnie dużo, dużo pracy nad sobą. Fotografii artystycznej trzeba się uczyć... do śmierci. Zawsze twórca czuje niedosyt wiedzy, inwencji, możliwości. (...). Jeśli jednak ktoś nie ma warunków do zostania artystą, nigdy nim nie będzie, choćby osiągnął perfekcję warsztatową."
PORTRAIT with HISTORY Witold Dederko
It already seemed that the PORTRAIT with the story of Witold Dederko is finished, more than 30 years have passed since his death. Nothing more wrong. It is never finished, no portrait, because new facts and documents are constantly appearing.
I wrote that I visited and photographed Witold Dederko in his apartment in the Old Town in Warsaw on September 1, 1988, he died on September 10, nine days later.
I must say that for years I was wondering if our visit and, in a way, disturbing peace of Witold Dederko, did not contribute to his death.
I remembered, moreover, I took a picture of his young son Szymon, who was then present. I decided to look for him. I found him at the University of Warsaw in the library. After talking on the phone and saying that everything is correct, he invited me to his place.
I visit him in Ursynów in his photo studio on August 19, 2019. On a mobile phone he informed me, please go back, standing at the stairs in a military jacket. I am looking for a young man, I see a rather overgrown older man. We welcome you warmly. He leads me to his studio nearby, in the basement of a skyscraper.
Szymon Dederko born in 1958, in a photographic family, the third or actually the fourth generation, remembers exactly how I visited them. Mentioning he says that his first toys were bobbins after negatives. At the age of five, he assisted his father in the darkroom. At the age of seven he received the first Ami camera. Today, he specializes in the technique of rubber from the mid-nineteenth century. He is best known for photographing nudes, which he pulls out of my closets and shows.
At the end of our meeting, I asked him what lay in my heart for years.
—Tell me please, did our visit to your home 30 years ago affect your dad's health somehow?
—Do you mean that contributed to death?
—Troche yes. —No, it had nothing to do with it. Two days after your visit, Dad went to the lakes, where he played a part in the film. A pretty woman caught his eye, and asked her if she would break up in the lake with him during the break. She replied that she had no costume. Then he insisted, they took a bath. He came home cold and died a few days later. Witold Dederko (born on March 26, 1906 in Siedlce - died on September 10, 1988 in Warsaw). "He left (on September 10, 1988 in Warsaw) one of the most distinguished, sensitive artists, an excellent photographer, social activist, author of photographic books and textbooks, youth educator, co-creator of many successes of the Polish photography school. Widely known, appreciated, liked. He came from a multi-generational photographic family, her progenitor, Soeter Dederko, left outstanding photographs from the late nineteenth century, his son Marian Dederko (Witold's father) was one of the pillars of Polish photography of the interwar period, the inventor of photonite. Family tradition made Witold choose photography. that his son, Szymon, is photographing, and his granddaughter recently made his debut in photography. The fifth generation of Dederk begins their adventure with photography. Witold Dederko was from 1929 in the Polish Telegraphic Agency, and from 1935 associated with the Kodak laboratory in Warsaw. Author of 12 books, lecturer at the Polish National Film and Theater School Leon Schiller in Łódź. There is still a memory of a great man and creator, and a great artist and excellent photographer, "said, among others, Paweł Pierściński, president of the Association of Polish Art Photographers, on September 15, 1988 in Powązki, Warsaw.
In addition to memory, eighteen books on aesthetics and technique of photography, many theatrical roles and over a hundred film, Witold Dederko also left a series of photos that I took him two weeks earlier. When on September 1, 1988, during my short visit to Poland, I visited Paweł Pierściński, the president of the Association of Polish Art Photographers at the Association's headquarters at Zamkowy Square in Warsaw, who, right after entering, told me sadly. - You know, I got information that one of our oldest members is in a difficult situation. -Who? —Witold Dederko! - Let's visit him - I suggested - he probably lives somewhere nearby in the Old Town? Along the way, we bought a few lemons and through the narrow streets of the Old Town we arrived at Dederki's apartment at 15 Bagno Street. "High," Paweł says, panting and pressing the bell at the same time. Because, despite ringing the door several times, nobody opened it, we returned to the headquarters of the Association to make a phone call. Paweł was dialing numbers slowly, I heard the tone of an unanswered telephone. But finally someone picked up the phone. A short break during which Dederko spoke. - I'm with a photographer from New York - Paweł started again. We'll be with you in a moment, open. This time, after the first bell, you could hear the movement inside, the murmur of the locks at the door and a thin face with a stubble of stubble appeared in the narrow gap. After the first inspection, the door opened and a small, stooped man in pajamas stood in front of us. "Please, come on, I'm lying a little, because I'm not feeling well," Dederko began, squeezing my bony hand.
A narrow corridor, we squeezed into a tiny room in which Dederko began to remove piles of books and various papers from the armchair and chair. Helping him with this, we found that there is not much where to put them away. We put them firmly on other piles on the floor. Dederko encouraged us to sit down and went to the buried bed and lit the paieros. Sitting uncertainly on the edge of an aged chair, I looked around. Books and papers everywhere in an incredible mess. My attention was drawn to the wardrobe standing next to Dederki's bed, where I read "Poetry from World War I", "Stories", "Dramas" etc. on the backs of evenly arranged files, from top to bottom.
"It's all unpublished stuff, there's a lot of it," Dederko began, seeing my interest.
- Did you also write poetry?
- Since World War I - and as if he asked me to confirm it - give me these green books, I will read something to you.
When I gave him a few thick volumes, Dederka quickly flipped through the pages of bound manuscripts and, every now and then, giving dates 1918, 1921, 1923 ... read poems.
At that time, as well as later, when he talked about his photographic beginnings - I took pictures, to which Dederko agreed immediately.
For my exhibition "Face to face" at the Zachęta National Gallery of Art in Warsaw, which in January 1989 opened the celebration of the 150th anniversary of the invention of photography, I gave four pictures of Dederka taken at that time. A review of the legendary critic signing himself (IBIS) has appeared in "Życie Warszawy": "... Czapliński is absolutely ruthless. He can bare his model so that we know not only how old this man is, what he ate for dinner today, but also what he is thinking about at the moment. More. You can even read from these photos who the photographer likes and who does not. Photographed is overexposed through the lens. (...) I get the impression that when studying a photographed person he knows in advance what he is like and determines his affection, his attitude towards him. Does not embellish or hide. On the contrary: it exhibits and exaggerates what is characteristic of a man. He can even be brutal and cruel (e.g. by photographing Witold Dederka). Yes, he sometimes uses ambiguity or understatement, but he prefers directness. There are no complexes ... " —IBIS Życie Warszawy January 19, 1989 It's interesting, I didn't know IBIS at the time, who was hiding under a pseudonym, but the review was like a razor blade, everyone congratulated me. Much later I met IBIS, it was Andrzej Wróblewski, the pseudonym Ibis (born on July 26, 1922 in Rawa Mazowiecka, died on March 20, 2002 in Warsaw) - a Polish journalist, linguist, publicist, music critic, and promoter of correct Polish.
In Krakow's "Życie Literackie" (January 29, 1989), a review signed by -BETA appeared: "... In Zachęta a real treat for photography lovers. An exhibition of portraits of Czesław Czapliński's" Face to Face "was opened in cooperation with the Polonia Society. portraits of famous Americans (these are much fewer) and famous Poles living in the country and in exile. They are really great, meaningful names, and faces are so real and with such a well captured interior that it is breathtaking. So they look at us from walls of Zachęta the truest: Konwicki and Kott, Kantor and Świderski, Kapuściński and Wajda, Kołakowski and Penderecki. Czapliński can reach them all and dozens of others, although it was not easy, as it was not easy to portray Brodski, Singer, Liza Minella and Jane Fondy Czapliński has been living in New York for ten years, but he does not break ties with the country, which is best demonstrated by an exhibition that documents our greatest artists, preserving for their posterity the flash of their eyes, the curvature of their lips, the wrinkle across their foreheads, in a word what is so important for every human face. Czapliński broke into the portraits. They are serious, focused portraits, there are only "fiki-miki". The author confesses: "Some use my portraits to represent themselves outside, which is a great satisfaction for me. There are also those who do not like them, and sometimes even hate them." And all visitors were allergic to the incredible four photograms of Witold Dederko, a photographer who died last year, photograms taken three days before the portraiter's death. These four photographs best reflect what Czapliński wants to capture in the face of a man and save forever. At least I think so."
From the meeting described above with Witold Dederko, a series of unique photos and a recorded tape remained, including with the words of Dederki: "... an artist is a man who can move and without a love a work of art cannot be created ...". Recently browsing one of Witold Dederka's books entitled "The art of photography" drew my attention to a text that is extremely well thought out and true about the artist: "Art is the mother of joy, and this is already a higher level of psychological culture than contentment, less utilitarian, even seemingly unnecessary, but it was created at the dawn of humanity, so you can't think it was a troglodyte accident or craving. He had to create to achieve a blessed feeling of joy, to check, to find himself! " To become an artist, you must realize the need to create. You have to strive for happiness this way, without feeling this necessity, you cannot become a real artist. A photographer who does not create works of art is not an artist, he can only be a good craftsman. It's not easy and quick to become an artist photographer. Appropriate psychological inclinations, talents and absolutely a lot of work on oneself are necessary. Artistic photography has to be learned ... until death. The artist always feels the lack of knowledge, inventiveness and possibilities. (...). However, if you do not have the conditions to become an artist, you will never be an artist, even if you have achieved workshop perfection. "
Commentaires