top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Roman Opałka

Zaktualizowano: 4 paź



Polak, który praktycznie całe życie był związany z Francją, zresztą urodzony w Abbeville-Saint-Lucien we Francji w polskiej rodzinie, skończył warszawską ASP. Konceptualista. Jeden z najbardziej znanych i „cennych” poza granicami polskich malarzy. Jego trzy Detale zostały w 2010 roku na aukcji w Sotheby's w Londynie, kupione za równowartość 3,3 milionów złotych.

Najsłynniejsze dzieło Opałki to projekt Opałka 1965/1 polegający na zapełnianiu płócien liczbami, a przedstawiający niekontrolowany upływ czasu.

Obraz czasu, jedność sztuki i życia to pewnie najprostsze określenie tego, co robił Roman Opałka, któr y sam mówił: „Moja koncepcja jest prosta i złożona jak życie. Rozwija się od narodzin ku śmierci…” i przez prawie pięćdziesiąt lat nie zboczył ze swej artystycznej drogi ani na chwilę. Jego nagła śmierć 6 sierpnia 2011 w Chieti we Włoszech nie tyle przerwała, ile jeszcze bardziej wzmocniła jego koncepcję sztuki. Skończył swoją pracę: "the finite defined by the nonfinite" („skończony określony przez nieokreślonego”), dochodząc do liczby 5 607 249. Czy to koniec, czy wręcz przeciwnie – początek?

Kim był Roman Opałka, który w 1965 roku na płótnie o formacie 196×135 cm namalował białą farbą na czarnym tle w górnym lewym rogu liczbę 1, a potem jedną za drugą kolejne cyfry: 2, 3, 4, 5…?

Detal – pierwszy obraz, zakończony na liczbie 35 327, znajduje się w Muzeum Sztuki w Łodzi. Od 1972 roku Roman Opałka zaczął rozbielać tło obrazów, przez co każde z nich jest o 1 procent jaśniejsze od poprzedniego.

W konsekwencji doprowadziło to do tego, że od roku 2008 na obrazach widnieją białe liczby na białym tle.

W latach osiemdziesiątych spotykałem Romana Opałkę w Nowym Jorku, w prestiżowej John Weber Gallery, potem widzieliśmy się w Warszawie. Następnie odwiedziłem go w jego domu w Bazérac na południu Francji koło Bordeaux. W 1995 roku pojechałem z nim do Wenecji, gdzie miał wystawę w polskim pawilonie na Biennale. Właśnie tam, nieopodal placu św. Marka, powstały zdjęcia magiczne.

Biały gołąb, jakby przyniesiony niewidzialną ręką, znalazł się nagle przed nami. Roman spojrzał na mnie i uśmiechając się, zdjął wenecki kapelusz. Odsłonił przez to białe, długie włosy i poszedł w kierunku gołębia. Obszedł ptaka kilka razy, a ja zrobiłem kilkadziesiąt zdjęć. Opałka, jak zwykle, był ubrany na biało. Jakby tego było mało – niezwykłe, rozproszone światło zwane „weneckim” i… To wszystko dało niesamowity efekt końcowy. Nigdy potem nie widziałem w Wenecji białego gołębia, mimo że na placu św. Marka ptaków tych jest sporo.

Kawiarnia hotelu Bristol, Warszawa. Z końca sali macha do mnie Roman Opałka, który zaproponował spotkanie w tym właśnie miejscu.

– To historyczne miejsce – mówi z iskrami w oczach – właśnie tu, przy tym stoliku, przy oknie, wiosną 1965 roku, kiedy czekałem na Halszkę, która spóźniała się więcej niż zazwyczaj, powstało zaplanowane na całe życie przedsięwzięcie. Byłem okropnie podniecony i kiedy Halszka nadeszła, wyjaśniłem jej ten szach i mat wobec nieskończonego. Zdawała się nieco przerażona, lecz dzisiaj, kiedy patrzę wstecz, jestem przekonany, że jej przestrach miał przypuszczalnie więcej wspólnego ze spóźnieniem niż z narodzinami mojej koncepcji. O czym nie mogła wiedzieć: jej spore spóźnienie wyzwoliło moją twórczość z błahości formalnych gier, ona była moim ocaleniem. Chwyciłem ją w ramiona, by podziękować za długie i jakże owocne chwile oczekiwania, którymi mnie obdarzyła…

Słucham niczym zaczarowany. Roman ma umiejętność mówienia o swojej twórczości w sposób bardzo przemyślany, wręcz filozoficzny.

Mam nagrane z nim godziny rozmów, w pięknej scenerii jego domu, gdzie siedzieliśmy godzinami przy znakomitym czerwonym winie i równie znakomitych serach. Ceniłem jego wypowiedzi o sztuce, mówił: "...Obecnie malarz i pisarz produkują obrazy i książki w olbrzymich ilościach. Niezależnie od tego, czy czynią to z przekonania, że codziennie tworzą dzieło sztuki, czy też czynią to z powodu uwikłania w produkcyjne i marketingowe mechanizmy – ich działanie sprzyja powstawaniu iluzji. Tworzą produkty niebędące niczym innym jak tylko atrapami.

„…Jako malarz zajmuję postawę, która odwołuje się do sztuki wszystkich czasów. Jednocześnie zaświadczam, że sztuka konceptualna daje każdemu, kto tego pragnie, możliwość filozoficznej podbudowy i instrumentarium koniecz- ne do realizacji dzieła. W ten sposób artysta nadaje swojemu życiu, sztaludze, blejtramom, płótnom, pędzlom, obrazom i własnej śmierci wymiar artystyczny, transcendując tym samym ideę obrazu i dowodząc jego historycznej, a także etycznej wartości.W eurece mojej koncepcji śmierć to szach i mat wobec nieskończonego…" – Roman Opałka.

Na moje pytanie, czego najbardziej się boi, odpowiedział:

– Zmarnowania czasu głupotami. Widziałeś, jak szybko prowadzę samochód? (nawiasem mówiąc, trudno temu zaprzeczyć – jechałem kiedyś z Romanem autostradą na południu Francji do 245 km na godzinę!)

Ja po prostu nie mam czasu na jazdę, więc jadę szybko. Szybko chcę mieć czas na nierobienie niczego, to właśnie możność zadawania sobie pytań, które nazywam spacerem, to jest mój zawód. Moja koncepcja, moja idea, stała się czymś, co można porównać do spaceru, który trwa całe życie i staje się zawodem. Można ją porównać do spaceru, gdyż spacer w swojej najszczęśliwszej nadziei, nie jest tylko po to, aby się naoddychać powietrzem, ale dotlenić swój umysł i spotkać się z ciekawymi pytaniami. Zmieniłem stosunek do sztuki, mówiąc o minimalizmie, zredukowałem wszystkie poszukiwania do jednej idei, tylko po to, aby nie tracić czasu na poszukiwania, bo kiedy się czegoś szuka, to coś innego się gubi…

Pamiętam, kiedy będąc u niego w domu w Bazérac, zapytałem go, co by się stało, gdyby przerwał swój projekt. Zaśmiał się i powiedział:

– Popłynąłem tak daleko, że powrót byłby dłuższy od płynięcia dalej, a przerwa byłaby utopieniem.

Dopłynął do drugiego brzegu 6 sierpnia 2011, a ostatni numer, jaki wpisał, to 5 607 249… Pogrzeb odbył się w katedrze pod wezwaniem św. Juliana. Po kameralnej ceremonii, artysta spoczął na miejscowym cmentarzu w miejscowości Le Mans, w regionie Kraj Loary we Francji.

W tym samym dniu 11 sierpnia 2011 i godz. 12:00, w Galerii Plenerowej Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie, została otwarta moja wystawa fotograficzna o Romanie Opałce.


Czesław Czapliński – Specjalnie dla „VIVY”!

AUTOPORTRET z LICZB

Jego obrazy wiszą w najsłynniejszych muzeach świata – od Paryża po Tokio i Nowy Jork. Ich ceny dawno przekroczyły sto tysięcy dolarów. Roman Opałka, posiadacz Pierścienia Cesarza malarskiego odpowiednika Nagrody Nobla sprzedał już nawet dzieła, których jeszcze nie namalował, wraz z ostatnim, którego dokończenie kiedyś tam, w nieodgadnionej przyszłości, uniemożliwi mu śmierć

Warszawa, hotel Bristol. W kawiarni, na końcu sali, przy sastoliku pod oknem czeka na mnie białowłosy mężczyzna o pobrużdżonej twarzy. Jego chłopięca sylwetka, witalność, ekspresja gestów i słów zdradzają naturę zachlanną na życie, niecierpliwą.

„To historyczne miejsce! Właśnie tu, przy tym stoliku, wiosną 1965 roku zaczęła się ta moja artystyczna awantura, która trwa nieprzerwanie do dziś. Czekałem na żonę, która spóźniała się bardziej niż zwykle, i zastanawiałem się nad sensem mojej dotychcznsowei pracy. Bo widzisz, ja już wcześniej wiele razy próbowałem rejestrować upływ czasu, tylko moje obrazy były fałszywie interpretowane. I wtedy, w Bristolu, uprzytomniłem sobie, że punkty czy kropki z moich wcześniejszych prac muszę zastąpić liczbami. I że to musi być zadanie na cale żvcie, bo ostatnia liczba, jaką kiedyś namaluję, będzie oznaczać naturalny kres mojego istnienia".

–Obraz dokończony przez śmierć?

Raczej ostatni detal życia – element dzieła, będącego swoistym autoportretem z liczb,

Tamtego dnia z Bristolu wyszedł już inny, odmieniony Opałka. Artysta tworzący dotąd martwe natury, pejzaże, portrety, akty, projektujący pocztówki i okładki książek – zaczyna malować „liczone detale”, jak zwykł nazywać swoje obrazy Ten znajduje się dziś w łódzkim Muzeum Sztuki: czarne płótno o wymiarach 193 na 135 centymetrów pokrye ciasnymi, równymi rzędami białych liczb od I do 35 327. Następne były prostą kontynuacją pierwszego – rzędy kolejnych liczbzapisanych dzień po dniu na płótnie, wypowiadanych na glos i utrwalanych na taśmie, coraz wyższych i wyższych, biegnących ku nieskonczoności. Z czasem Opałka zaczął rozjaśniać tło swoich „detali", aby po latach dojść do białych liczb na białym tle. Zaczął też utrwalać swoją twarz: codziennie, po odłożeniu pędzla, fotografował się zawsze w tej samej białej koszuli, w takim samym oświetleniu. Wizerunek istnienia malowany farbą, głosem, światłem...

Nowy Jork, hotel Waldorf-Astoria. Tu zatrzymują się koronowane głowy i prezydenci Stanów Zjednoczonych, ilekroć odwiedzają miasto. W olbrzymim holu podziwiam gigantyczny zegar wykonany na Wystawę Swiatową w 1893 roku w Chicago, wsłuchuję się w dźwięki pianina – pewnie zabytkowego instrumentu Cole'a Portera, który mieszkał tu przez lata.

„Jak się masz! klepie mnie po ramieniu Opałka. Wychodzimy z hotelu na szeroką Park Avenue. „Czy wiesz, jaki był mój pierwszy kontakt z Nowym Jorkiem?”, posyła uśmiech zgrabnej blondynce wsiadającej do żółtej taksówki.

–Wystawiałeś w prestiżowej galerii Johna Webera!

To było nieco później. Pierwszy raz przyjechałem tu, zahukany prowincjusz, w 1972. Pamiętam, jak z dwoma tobołkami taksówkarz wysadził mnie w nocy przed drzwiami Fundacji Kościuszkowskiej, której byłem stypendystą. Naciskam dzwonek – nikt nie odpowiada. Nie miałem grosza, po angielsku znałem ledwie parę słów, więc zaczęłem się bać: co ja teraz zrobię w mieście, gdzie nikogo nie znam? Dokąd pójdę? W oddali zobaczyłem telefon. To była ostatnia szansa. Ale co z bagażami? Czy gdy odejdę, nikt ich nie ukradnie? Tyle się naczytałem o przestępstwach w Ameryce! No, ale poszedłem, zadzwoniłem i pani, która mieszkała w Fundacji, otworzyła mi drzwi.

– Walizek nikt Ci nie zabrał?

O dziwo, nie!

– I tak się zaczęła Twoja światowa kariera?

O tym zdecydowała – jak w antycznej tragedii – jedność miejsca, czasu i akcji. Znalazłem się w artystycznej stolicy świata, z definicji otwartej na awangardową sztukę, w czasie gdy modni już byli malarze-konceptualiści, w dodatku poznałem Johna Webera. Dla przybysza z bloku komunistycznego kontakt z jego galerią był czymś nadzwyczajnym. Zresztą nie tylko dla ludzi z komunizmu. Dla wszystkich. W tym czasie to była najlepsza galeria awangardowa na świecie. Obok mnie były takie sławy jak Robert Ryman, Sol LeWitt…

Bazerac w południowo-zachodniej Francji. Już w drodze z lotniska w Tuluzie, skąd mnie odebrał, Opałka opowiadał z przejęciem o swoim dworku w Bazerac, który kupił w 1979 roku.


„Przemierzyłem samochodem ponad 30 tysięcy kilometrów, zanim znalazłem ten dom. Kiedy pokazałem żonie małą, czarno-białą fotografie z biura nieruchomości w Montflaquin, Marie Madeleine zawołała: „Roman, ten dom to ty!”. Początkowo zamierzałem sam zbudować dom, taki na całe życie, który zamknąłby moją przeszłość emigranta, okres sporów z rodziną, ciągłych zmian miejsca zamieszkania. Ale on już był w Bazerac – dom z przeszłością, o wspaniałej architekturze. Nie pozostawało nic innego, jak podporządkować się jego cudownej aurze”.

–Dlaczego Francja?

Przecież tu się urodziłem! Miałem cztery lata, gdy rodzice przenieśli się do Polski. Potem wojna, wywózka do Niemiec… Nie musieliśmy wracać, ale ojciec zdecydował – wbrew namowom przyjaciół i informacjom o sytuacji w kraju – że nasze miejsce jest w Polsce. Potem były studia w Łodzi i Warszawie, tułałem się po akademikach i wynajętych pokojach. W moim dowodzie osobistym brakowało już miejsca na meldunki! Ale to nie były domy. Dopiero teraz, po raz pierwszy w życiu, mam dom, do którego z radością wracam z każdej podróży.

Od dwudziestu lat Francja jest drugą ojczyzną Romana Opałki. Znalazł w niej cichą przystań i miłość swego życia: Marie Madeleine.

„Z tymi swoimi kuframi podróżnymi i pudłami na kapelusze Marie Madeleine jest kobietą z XIX wieku. A równocześnie człowiekiem baroku, kochającym sztukę, operę, muzykę symfoniczną. Jej życiowe kredo to joie de vivre! Nim ją spotkałem, marzyłem o spokojnym bytowaniu – nie gardziłem urokami życia, ale też ich nie szukałem. Pracowałem po dziesięć-czternaście godzin na dobę, czytałem, chodziłem na spacery. Wiodłem życie samotnika, byłem nieprzystępny i wręcz chorobliwie bojaźliwy. Wolałem nie ruszać się z miejsca, bo podróże wydawały mi się stratą czasu. Wujeżdżałem tylko wtedy, gdy chodziło o to, by się czegoś nauczyć lub gdy zmuszała mnie do tego kolejna wystawa. Dopiero Marie Madeleine odkryła przede mną radości życia, również te zawarte w smakach i zapachach. A jest koneserem: uwielbia sałatkę z czarnych i białych trufli, gęsią wątróbkę i Chateau-Yquem!”

– A Ty?

Lubię białą truflę z północnych Włoch, z okolic Mediolanu, Turynu. Podana na surowo jest – pod względem właściwości zapachowych – wydarzeniem niezwykłym. Kosztuje prawie jak złoto. I słusznie, bo nie tak łatwo ją znaleźć, Z jajecznicą czy jajkiem sadzonym na śniadanie nie ma nic lepszego. Kawior przy tym jest oczywiście banałem. No i wino!

Już Arystoteles w swoich rozważaniach na temat melancholii mówił o winie, że pobudza do refleksji, wprowadza w nastrój właściwy malarzom, poetom, filozofom. We Francji już dzieci piją albo rozcieńczone wino. W ten sposób uwrażliwiają podniebienie na jakość i smak trunku. Najsłynniejsze wina – z Burgundii i Bordeaux – mają niepowtarzalne smaki. Jak się człowiek w tym rozezna, to jakby chodził do muzeum i oglądał impresjonistów. Mówię „impresjonistów”, bo wino jest z tego samego świata – ze świata chłonącego przyjemność. A jeśli dodać do tego jeszcze tę całą otoczkę – sposób podawania, kieliszki, szklanki, dzbanki – to już czysta poezja!

–A ludzie wyobrażają sobie, że żyjesz jak mnich.

Bo sądzą, że to moje artystyczne malowanie wymaga takiego właśnie stylu życia! Niedostatku doświadczyłem w Warszawie. Mieszkałem w bloku, na siódmym piętrze, w malutkim pomieszczeniu o powierzchni dziewięciu metrów kwadratowych, na którego umeblowanie składał się stół i sztalugi. Wciąż jeszcze sytuacja materialna zmusza wielu artystów do spania na podłodze pod sztalugami. Dziś niczego mi nie brakuje, mimo to nadal przechowuję w pracowni kołdrę i podgłówek, by móc niekiedy położyć się na podłodze.

Po kilku dniach w Bazerac, ruszamy do Wenecji, gdzie Opałka wystawia swoje prace. Jedziemy piękną autostradą wzdłuż Morza Śródziemnego, zatrzymując się na posiłki w słynnych kurortach: Cannes, Monte Carlo, St.Tropez. Mistrz połyka kilometry w zawrotną prędkością, chwilami mam wrażenie, że unosimy się w powietrzu. Nic dziwnego – wskazówka szybkościomierza w jego BMW dochodzi do 250 km/h.

„Taka jazda jest szalenie niebezpieczna, ale wydaje mi się, że dobrze prowadzę samochód”, uśmiecha się Opałka. „Najbardziej lubie jednak moje Audi őuatro. To szalony samochód, pochodzi z krótkiej serii dla rajdowców. Ma przyspieszenie porównywalne do

Miga, którym kiedyś leciałem”.

–Mig to przecież wojskowy samolot!

Zaraz po studiach wykonywałem prace plastyczne dla wojska i znalazłem się na lotnisku. Poprosiłem generała, czy mógłbym się przelecieć. Zgodził się – na moją odpowiedzialność. Wsiadłem do Miga 21 i powiedziałem pilotowi, że jestem malarzem abstrakcjonistą i chcę, żeby wycisnął z maszyny wszystko, co leży w jej możliwościach, gdyż pragnę tego doświadczyć. Po drugiej beczce spytał mnie, jak się czuję. Miałem wrażenie, że umieram, ale skłamałem, że jak w podmiejskim autobusie. Coś z tego przyspieszenia daje mi dzisiaj Auti Quatro.

–Lubisz szybkość i ryzyko?

Nie przeczę, że lubię się awanturować, czego nie widzą w moim malarstwie ludzie, którzy go nie rozumieją. Często żartuję, że nie mam czasu na tracenie czasu. Ale jest w tym trochę prawdy; jeśli jadę szybko, to mam jakiś cel. Nie włóczę się jak turysta, tylko jadę do celu. Teraz chce być jak najszybciej wśród moich obrazów.


PORTRAIT with HISTORY Roman Opałka


The Pole, who practically all his life was associated with France, born in Abbeville-Saint-Lucien in France to a Polish family, graduated from the Warsaw Academy of Fine Arts. Conceptualist. One of the most famous and "valuable" painters abroad. Its three Details were bought at an auction at Sotheby's in London in 2010 for the equivalent of PLN 3.3 million.

Opałka's most famous work is the project by Opałka 1965/1, which consists in filling canvases with numbers and showing the uncontrolled passage of time.

The image of time, the unity of art and life is probably the simplest definition of what Roman Opałka did, who himself said: “My concept is as simple and complex as life. It develops from birth to death ... ”and for almost fifty years he has not strayed from his artistic path even for a moment. His sudden death on August 6, 2011 in Chieti, Italy, not so much interrupted as strengthened his concept of art even more. He finished his work "the finite defined by the nonfinite" to the number 5,607,249. Is this the end or, on the contrary, the beginning?

Who was Roman Opałka, who in 1965, on a 196 × 135 cm canvas, painted the number 1 in white paint on a black background in the upper left corner, and then subsequent numbers one after the other: 2, 3, 4, 5 ...?

Detail - the first painting, ending at 35,327, is in the Art Museum in Łódź. From 1972, Roman Opałka began to make the background of the paintings lighter, making each of them 1 percent brighter than the previous one.

As a consequence, this has led to the fact that, since 2008, images are shown with white numbers on a white background.

In the 1980s, I met Roman Opałka in New York, at the prestigious John Weber Gallery, then we saw each other in Warsaw. Then I visited him at his home in Bazérac in the south of France, near Bordeaux. In 1995, I went with him to Venice, where he had an exhibition in the Polish pavilion at the Biennale. Right there, near St. Mark, magical pictures were taken.

A white dove, as if brought by an invisible hand, was suddenly in front of us. Roman looked at me and, smiling, took off his Venetian hat. It exposed long white hair and walked towards the pigeon. He walked around the bird several times and I took several dozen photos. Opałka, as usual, was dressed in white. As if that was not enough - unusual, diffused light called "Venetian" and ... It all gave an amazing end result. I have never seen a white dove in Venice after that, despite the fact that in St. There are a lot of these birds.

Cafeteria of the Bristol hotel, Warsaw. Roman Opałka, who suggested a meeting in this place, is waving to me from the end of the room.

- This is a historic place - he says with sparks in his eyes - right here, at this table, by the window, in the spring of 1965, when I was waiting for Halszka, who was more late than usual, a project planned for a lifetime was created. I was terribly excited and when Halszka arrived I explained the check and mate to her to the infinite. She seemed a bit scared, but today, when I look back, I'm convinced that her fear probably had more to do with being late than with the birth of my concept. What she could not have known: her being quite late freed my art from the triviality of formal games, she was my salvation. I grabbed her in my arms to thank her for the long and fruitful moments of waiting that she gave me ...

I listen like enchanted. Roman has the ability to talk about his work in a very thoughtful, even philosophical way.

I have recorded hours of conversations with him, in the beautiful scenery of his house, where we sat for hours with excellent red wine and equally delicious cheeses. I appreciated his statements about art, he said: "... Nowadays, a painter and writer produce paintings and books in enormous quantities. Regardless of whether they do it out of the belief that they create a work of art every day, or because of their involvement in production and marketing mechanisms - their operation favors the creation of illusions They create products that are nothing but dummy products.


“… As a painter, I take an attitude that refers to the art of all times. At the same time, I certify that conceptual art gives anyone who desires it the possibility of a philosophical foundation and the instruments necessary to implement the work. In this way, the artist gives his life, easel, stretchers, canvases, brushes, paintings and his own death an artistic dimension, thus transcending the idea of ​​a painting and proving its historical and ethical value. "- Roman Opałka.

When asked what he was most afraid of, he replied:

- Wasting time with nonsense. Have you seen how fast I drive my car? (by the way, it's hard to deny it - I used to ride with Roman on the highway in the south of France up to 245 km per hour!)

I just don't have time to ride so I'm going fast. I quickly want to have time to do nothing, this is the ability to ask myself questions, which I call a walk, is my job. My concept, my idea, has become something comparable to a walk that lasts a lifetime and becomes a profession. It can be compared to a walk, because a walk in your happiest hope is not only to breathe the air, but to oxygenate your mind and meet interesting questions. I changed my attitude towards art, speaking of minimalism, reduced all my searches to one idea, just to avoid wasting time searching, because when you look for something, something else gets lost ...

I remember when, while at his house in Bazérac, I asked him what would have happened if he had interrupted his project. He laughed and said:

“I have gone so far that it would be longer to return than to continue, and a break would be a drowning.

He swam to the other bank on August 6, 2011, and the last number he entered was 5 607 249 ... The funeral took place in the Cathedral of St. Julian. After an intimate ceremony, the artist was laid to rest in a local cemetery in Le Mans, in the Pays de la Loire region of France.

On the same day, August 11, 2011 and at At noon, at the Open Air Gallery of the Royal Łazienki Museum in Warsaw, my photo exhibition about Roman Opałka was opened.


Czesław Czapliński - Especially for "VIVA"!

SELF PORTRAIT with NUMBERS

His paintings hang in the most famous museums in the world - from Paris to Tokyo and New York. Their prices have long exceeded one hundred thousand dollars. Roman Opałka, the owner of the Ring of the Emperor, the painting equivalent of the Nobel Prize, has already sold even works that he has not yet painted, including the last one, which will be impossible for him to finish sometime there, in the mysterious future

Warsaw, Bristol hotel. In the cafe, at the end of the room, by the sastolic table by the window, a white-haired man with a lined face is waiting for me. His boyish figure, vitality, expression of gestures and words reveal a nature eager for life, impatient.

“It's a historic place! It was here, at this table, in the spring of 1965, that my artistic quarrel began, which continues uninterruptedly to this day. I waited for my wife, who was more late than usual, and wondered about the meaning of my previous work. You see, I've tried to record the passage of time many times before, only my images have been misinterpreted. And then, in Bristol, I realized that I had to replace points or dots from my earlier work with numbers. And that it must be a lifetime task, because the last number I will paint one day will mark the natural end of my existence. "

–A picture completed by death?

Rather, the last detail of life - an element of the work, which is a kind of self-portrait from numbers,

On that day, another, changed, Opałka left Bristol. The artist who has so far created still lifes, landscapes, portraits, nudes, designing postcards and book covers - begins to paint "counted details", as he used to call his paintings. This one is now in the Łódź Art Museum: a black canvas measuring 193 by 135 centimeters, covered with tight, even rows of white numbers from I to 35,327. The next ones were a straight continuation of the first - rows of consecutive numbers, day after day on the canvas, spoken aloud and recorded on tape, higher and higher, running towards infinity. With time, Opałka began to brighten the background of his "details", and after many years he came to white numbers on a white background. He also began to capture his face: every day, after putting the brush down, he always photographed himself in the same white shirt, under the same lighting. painted with paint, voice, light ...

New York, the Waldorf-Astoria hotel. This is where the crowned heads and presidents of the United States stop by whenever they visit the city. In the huge hall I admire the gigantic clock made for the 1893 World Exhibition in Chicago, I listen to the sounds of the piano - probably the historic instrument of Cole Porter who lived here for years.

"How are you! he pats me on the shoulder, Opałka. We leave the hotel on wide Park Avenue. "Do you know what my first contact with New York was?" He sends a smile to the shapely blonde as she gets into the yellow cab.

–You exhibited at the prestigious John Weber gallery!

It was a bit later. I came here for the first time, a racked provincial, in 1972. I remember a taxi driver dropping me off with two bundles at night in front of the door of the Kościuszko Foundation, of which I was a scholarship holder. I press the bell - no one answers. I didn't have a penny, I only knew a few words in English, so I started to fear: what am I going to do in a city where I don't know anyone? Where will I go? I saw a phone in the distance. It was the last chance. But what about the luggage? When I leave, won't they be stolen? I've read so much about crimes in America! But I went, called and the lady who lived at the Foundation opened the door for me.

- Nobody took your suitcases from you?

Strangely, no!

- And this is how your world career began?

This was decided - as in an ancient tragedy - by the unity of place, time and action. I found myself in the artistic capital of the world, by definition open to avant-garde art, at a time when conceptual painters were already fashionable, and I also met John Weber. For a visitor from the communist block, contact with his gallery was something extraordinary. Besides, not only for people from communism. For everyone. At that time, it was the best avant-garde gallery in the world. Next to me, there were such celebrities as Robert Ryman, Sol LeWitt ...

Bazerac in southwestern France. Already on the way from the airport in Toulouse, where he picked me up, Opałka talked passionately about his manor in Bazerac, which he bought in 1979.

“I traveled over 30,000 kilometers by car before I found this home. When I showed my wife a small black and white photograph from a real estate office in Montflaquin, Marie Madeleine exclaimed, "Roman, this house is you!" Initially, I was going to build a house myself, one for life that would close my past as an emigrant, a period of disputes with my family, constant changes in my place of residence. But he was already in Bazerac - a house with a past, with great architecture. There was nothing else but to submit to his wonderful aura ”.

–Why France?

After all, I was born here! I was four years old when my parents moved to Poland. Then the war, the deportation to Germany ... We did not have to come back, but my father decided - against the suggestions of friends and information about the situation in the country - that our place was in Poland. Then there were studies in Łódź and Warsaw, I wandered around the dormitories and rented rooms. There was no room for check-ins in my ID card! But these weren't houses. Only now, for the first time in my life, I have a home to which I gladly return from every trip.

For twenty years, France has been the second homeland of Roman Opałka. He found in her a quiet haven and the love of his life: Marie Madeleine.

“With her travel trunks and hatboxes, Marie Madeleine is a woman of the 19th century. At the same time, a baroque man who loves art, opera and symphonic music. Her life credo is joie de vivre! Before I met her, I dreamed of a peaceful existence - I did not despise the charms of life, but I did not look for them either. I worked ten or fourteen hours a day, read and went for walks. I lived a lonely life, I was inaccessible and downright morbidly timid. I preferred not to move because traveling seemed to be a waste of time. I only used it when it was about learning something or when I was forced to do it by another exhibition. It was only Marie Madeleine who discovered the joys of life for me, including those contained in flavors and fragrances. And he's a connoisseur: he loves black and white truffle salad, goose liver and Chateau-Yquem! "

- And you?

I like white truffles from northern Italy, around Milan and Turin. When served raw, it is - in terms of its aromatic properties - an extraordinary event. It costs almost like gold. And rightly so, because it is not so easy to find. There is nothing better with scrambled eggs or fried eggs for breakfast. Caviar is, of course, a cliché. And wine!

Even Aristotle in his considerations on melancholy spoke of wine that it stimulates reflection, introduces in the mood typical of painters, poets and philosophers. In France, children already drink or dilute wine. In this way, they sensitize the palate to the quality and taste of the drink. The most famous wines - from Burgundy and Bordeaux - have unique flavors. When you see it, it's like going to a museum and watching the impressionists. I say "impressionists" because the wine comes from the same world - from a world that absorbs pleasure. And if you add this whole envelope to it - the way of serving, glasses, glasses, jugs - it's pure poetry!

–And people imagine you live like a monk.

Because they think that my artistic painting requires just such a lifestyle! I experienced a scarcity in Warsaw. I lived in a block of flats, on the seventh floor, in a tiny room, nine square meters, furnished with a table and an easel. The financial situation still forces many artists to sleep on the floor under the easel. Today I do not miss anything, but I still keep the quilt and pillow in my studio so that I can sometimes lie down on the floor.

After a few days in Bazerac, we go to Venice, where Opałka exhibits his works. We drive along the beautiful highway along the Mediterranean Sea, stopping for meals in famous resorts: Cannes, Monte Carlo, St. Tropez. The master swallows kilometers at dizzying speed, at times I have the impression that we are floating in the air. No wonder - the speedometer needle in his BMW reaches 250 km / h.

“Driving like this is extremely dangerous, but I think I drive well,” smiles Opałka. “But my Audi õuatro is my favorite. This is a crazy car, it comes from a short series for rally riders. It has an acceleration comparable to the Miga I used to fly ”.

–Mig is, after all, a military plane!

Immediately after graduation, I was doing art work for the army and found myself at the airport. I asked the general if I could have a fuck. He agreed - under my responsibility. I got on the Miga 21 and told the pilot that I was an abstract painter and I wanted him to get everything that is within its capabilities to the press, because I want to experience it. After the second barrel, he asked me how I felt. I had the feeling that I was dying, but lied it was like on a suburban bus. Something of this acceleration gives me the Auti Quatro today.

-You like speed and risk?

I do not deny that I like to argue, which is not seen in my painting by people who do not understand him. I often joke that I don't have time to waste time. But there is some truth to this; if i'm going fast, i have a purpose. I don't wander like a tourist, I just drive to my destination. Now I want to be among my paintings as soon as possible.
















Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page