„…Wiele lat temu przeczytałem w gazetach o pewnym zdarzeniu. Znaleziono martwą kobietę z odciętą głową, która schowana była w pokoju swoich synów. Chłopcy przez kilka dni mieszkali z ciałem swojej matki, a następnie uciekli. Było to dla mnie coś tak szokującego i nieprawdopodobnego, że zacząłem ten temat drążyć…“ – Paweł Sala o pomyśle na film „Matka Teresa od kotów”. Paweł Sala (ur. 10 czerwca 1958 w Poznaniu) – dramatopisarz, dokumentalista, reżyser.
Ukończył Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Wydział Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (1985).
Przez wiele lat kręcił filmy dokumentalne, był autorem słuchowisk radiowych i sztuk teatralnych.
Autor dramatów m.in.: „Od dziś będziemy dobrzy” (2001); „Spalenie matki” (2002/2006); „Mortal Kombajn” (2004); „Gang bang albo Syndrom Sztokholmski” (2005); „Heroina", „Czołgiści” — jednoaktówka w ramach projektu „Mieszkam tu” (2005); „Szwaczki” (2005); „Jerzy Kosiński — Final Day” (współautorstwo z Czesławem Czaplińskim); „Ciemno wszędzie” (2005); „Ifigenia — moja siostra” monodram (2005); „Trzecie przyjście” (2006); „Zamarznięta” — monodram (2006).
Scenariusze fabularne: „Syn Królowej Śniegu” —w finale konkursu Hartley-Merrill (2002); „Więcej niż jedno życie” — w finale konkursu Hartley-Merrill (2007); „Porwani” — w finale konkursu HartleyMerrill (2008); „Matka Teresa od kotów” (otrzymała dofinansowanie PISF); „Autobus” — projekt serialu 13 odc.
Realizacje: „Od dziś będziemy dobrzy” Teatr Polski we Wrocławiu (2003); „Od dziś będziemy dobrzy” spektakl Teatru W, 2004; „Gang Bang” Teatr Stary w Krakowie, (2004); „Mortal Kombajn” Teatr Office Box w Warszawie (2005); „Czołgiści” Łaźnia Nowa, Kraków — Nowa Huta (2005); „Ciemno wszędzie” prezentacja w formie spektaklu warsztatowego w Teatrze Starym w Krakowie (2005); „Dunkel allerorten” (2005); „Ifigenia moja siostra” Le Madame, Teatr Usta Usta (2005); „Heroina” Studio Dramatu w Teatrze Narodowym (2006); „Trzecie przyjście” Teatr Rozmaitości (2006); „Spalenie matki” Teatr Wybrzeże w Gdańsku (2007); „Zamarznieta” — monodram Ewy Szykulskiej, Teatr Wytwórnia na Pradze (2007).
W 2006 wyreżyserował „Heroinę” Tomasza Piątka na Scenie Studio Teatru Narodowego w Warszawie.
Jego pierwszym filmem fabularnym był nakręcony w 2010 „Matka Teresa od kotów” (był również autorem scenariusza i współproducentem), za który otrzymał m.in. Paszport „Polityki” (2010), Nagrodę im. Stanisława Różewicza Koszalińskiego Festiwalu Debiutów Filmowych „Młodzi i Film” za reżyserię (2010), Nagrodę TVP Kultura Gwarancja Kultury (2011), Nagrodę Złotego Dzika na Festiwalu Reżyserii Filmowej w Świdnicy (2011), Nagrodę specjalną jury Tarnowskiej Nagrody Filmowej za najlepszy debiut (2011).
“…Ostatnio zrobiłem film edukacyjny dla młodzieży licealnej we Wrocławiu (o mowie nienawiści) "Patrz mi w oczy" – mówi Paweł Sala. To nawiązanie do Emanuela Levinasa… według mnie, najbardziej etycznego filozofa wszechczasów. Film robiłem we Wrocławiu dla Fundacji Bente Kahan. Dzieje się we Wrocławiu, początek to 1932 rok, kiedy to powstała ustawa o pisowni nazwisk żydozwkich, potem ustawy norymberskie, a ostatecznie 1938 rok 10/11 listopada - "Kryształowa noc". W to wplecione sa wątki - wywiady z ocalonymi… potem godzina wychowawcza w najlepszym liceum Wrocławia im. Bolesława Chrobrego, dawniej Adolfa Hitlera…”.
Z Pawłem Salą poznałem się na planie filmowym "Od dziś będziemy dobrzy" 13 lipca 2004 roku. Fotografowałem go w różnych sytuacjach, na planach filmowych, na prywatnych spotkaniach…Ciągle się zmienia, czyli muszę robić nowe zdjęcia. Nie powiedziałem chyba jeszcze ostatniego zdania, a właściwie zdjęcia, wszystko jest otwarte.
Nie można wykluczyć, że będziemy wspólnie robić sztukę „Przejścia nie ma”. Pamiętam, że w przerwie jakiegoś planu filmowego w 2004 r., zaczęłem z Pawłem rozmawiać o moich planach zrobienia filmu dokumentalnego o Jerzym Kosińskim, z którym przyjaźniłem się przez ponad 10 lat w Nowym Jorku. Paweł zareagował zdecydowanie – nie film, to musi być sztuka. Od słowa do słowa, doszło, że zdecydowaliśmy się wspólnie ją napisać. Ja wróciłem do Nowego Jorku i przez e-mail, wymieniając się materiałami powstała książka ze sztuka: Czesław Czapliński, Paweł Sala „Przejścia nie ma” (2010). O sztuce na okładce książki napisała Hanna Krall: „…Sztuka Czesława Czaplińskiego i Pawła Sali pt. „Przejścia nie ma” opowiada o ostatnim dniu życia Jerzego Kosińskiego. Nie wyjaśnia przyczyny samobójczej śmierci pisarza; mnoży pytania i ukazuje tropy, którymi może podążyć czytelnik. Nie jest pewne zresztą czy powinniśmy się upierać przy jakiejkolwiek odpowiedzi, być może należy pozostawić każdego z nas widzów i czytelników z niewyjaśnioną tajemnicą cudzego życia. Było to życie niezwykłe, ponieważ Kosiński byt pisarzem wybitnym i ponieważ tworzywem tego pisarstwa była Zagłada…”.
15 listopada 2011 w Teatrze Nowym im.K.Dejmka w Łodzi, odbyła się wystawa„Kosiński bez MASKi” w foyer Dużej Sali wernisażem wystawy fotografii Jerzego Kosińskiego wykonanych przez mnie. Następnie na Małej Sali można było posłuchać czytania sztuki: Czesława Czaplińskiego i Pawła Sali „Przejścia nie ma” w reżyserii Katarzyny Kalwat. Duże wrażenie robliły tłumy młodzieży, które w tym uczesniczyły, zabrakło miejsc, siedzieli na schodach.
KIM JEST ARTYSTA? – to temat, który drążyłem przez sześć lat, podczas spotkań z wybitnymi postaciami kultury, na spotkaniach pt. „ARTYŚCI w ŁAZIENKACH” w Pałacu Myśliwieckim w Łazienkach Królewskich w Warszawie.
—Czesław Czapliński: Kim jest artysta?
–Paweł Sala: Artysta, to ten, którzy patrząc na tę samą rzeczywistość co inni, widzi ją inaczej i to widzenie jest nieoczywiste, zaskakujące, oryginalne. Równocześnie jest w stanie podzielić się swoim widzeniem świata z innymi w formie oryginalnej, atrakcyjnej, nowatorskiej i artystycznej formie używając maksimum swojego talentu i umiejętności. Artysta nie zajmuje się swoim codziennym bytem, jest w stanie przeżyć jak Mahatma Ghandi. Artysta nie podlizuje się, ani władzy ani odbiorcom. Jest w stanie stworzyć przykre dzieło (a jakie są obrazy Fancisa Bacona?), aby pobudzić odbiorcę do refleksji. Artysta jest akumulatorem, który ma w sobie dużo energii, aby pobudzać odbiorców.
Kwestionariusz Prousta to rodzaj zabawy towarzyskiej znanej wśród europejskich mieszczuchów i salonowców co najmniej od 2 poł. XIX wieku. Tytuł kwestionariusza pochodzi od nazwiska francuskiego pisarza Marcela Prousta (1871–1922). Kwestionariusz składał się z kilkunastu pytań dotyczących osobowości osoby, która na nie odpowiadała, jej upodobań, zamiłowań itp. Pozornie błahy, stał się kwestionariusz Prousta jednym z pierwszych przykładów „testu” osobowości.
—Główna cecha mojego charakteru?
– Jestem dojrzałym facetem, który ma charakter młodzieńca… Moja wyobraźnia sprawia, że potrafię wyobrazić sobie najgorsze rzeczy, które mnie mogą w życiu spotkać. Jest to własne wewnętrzne okrucieństwo, jakaś wewnętrzna psychiczna katorga. Jak wsiadam do auta, to potrafię sobie wyobrazić moją śmierć na autostradzie. Jak wychodzę z domu, potrafię wyobrazić sobie płonące mieszkanie spowodowane zwarciem ładowarki do Mac Booka.
Z drugiej strony mam poczucie nieśmiertelności. Czuję się jak ktoś, kogo czas się nie ima… (To chyba wynik mojej aktywności fizycznej). Ale myślenie o śmierci jest wciąż obecne. Zostałem wychowany w poznańskich pruskich szkołach i dlatego jak się z kimś umawiam, to dla mnie święte. Spóźnianie się i nie dotrzymywanie umów uważam za coś co niweczy relacje społeczne.
—Cechy, których szukam u mężczyzny?
–U mężczyzny szukam tego, czym sam jestem… Człowieka otwartego, komunikatywnego, przyjacielskiego i otwartego nawet na to czego nie akceptuje. Nie znoszę mężczyzn, którzy używają wielu słów, ale nie mówią w zasadzie nic. Mistrzem dla mnie jest profesor Leszek Kołakowski, który omawiając skomplikowane (może proste) problemy filozoficzne używał prostego języka i minimum słów.
—Cechy, których szukam u kobiety?
–Ponieważ jestem traktowany jako twórca feministyczny, napisałem kilka sztuk o kobietach, ale także zrobiłem film fabularny o kobietach pt: „Niewidzialne”, to mogę uważać się za kogoś kto z kobietami jest za pan brat. I tak też jest. Nie mam żadnego problemu z kobietami, myślę, że one cenią moje spojrzenie na ich losy. A szukam u kobiet tego samego co u mężczyzn, ale w łagodniejszych, cieplejszych barwach. Oczekują tego samego – zwięzłości – moją mistrzynią jest Hanna Krall, która w kilku zdaniach jest w stanie opisać niezwykle sugestywnie ludzką tragedię. Do tego się dojrzewa.
—Co cenię najbardziej u przyjaciół?
–Przyjaciele muszą być przyjacielscy w każdej okoliczności, jeśli się wykręcają, nie chcą się spotkać, to dla mnie temat do zastanowienia. Przyjaciele są dyskretni, jeśli nie chcę się z nimi podzielić jakąś moją intymną sytuacją, nie nalegają. Jeśli się nieopatrznie podzielę, nie sprawiają wrażenia zaskoczonych. Przyjaciele są wyrozumiali, ale też nie nadwyrężają mojej wyrozumiałości.
—Moja główna wada?
–Zero wiary w siebie, jeśli moi znajomi, przyjaciele mnie nie natchną, to polegnę… Potrzebuję wsparcia i ono dodaje mi skrzydeł.
—Moje ulubione zajęcie?
–Lubię wyszukiwać bardzo nieoczywiste tematy i problemy natury filozoficznej, kulturoznawczej, teologicznej na różnych stronach w internecie. Ostatnio pasjonuje mnie Pracownia Pytań Granicznych, która zajmuje się bardzo nieoczywistymi tematami jak „teologia dysrupcyjna”. Ostatnio lubię gotować i wychodzi mi to całkiem nieźle.
—Moje marzenie o szczęściu?
–Już osiągnąłem. Jestem przez 29 lat w jednym związku, moja babcia z dziadkiem dostali za coś takiego medal od prezydenta Wałęsy, moi rodzice także, ale my nie jesteśmy typowym związkiem, więc będzie problem. Mama Grzegorza dzwoni do mnie z życzeniami „szczęścia”, a ja jej odpowiadam, że właśnie się spełnia.
—Co wzbudza we mnie obsesyjny lęk?
–Że umrę i Grzegorz nie będzie mógł odziedziczyć tego wszystkiego, co mu zapisałem. Wszystko, co mam, według mojego testamentu jest jego, ale zawsze może ktoś podważyć ten testament, a poza tym Grzegorz musiałby zapłacić horrendalny podatek, gdyż według polskiego prawa jest dla mnie człowiekiem obcym.
—Co byłoby dla mnie największym nieszczęściem?
–Gdyby historia zatoczyła koło i znów musiałbym przeżywać stan wojenny, choćby w hybrydowej formie.
—Kim lub czym chciałbym być, gdybym nie był tym, kim jestem?
–Przygotowywałem się do architektury… mimo to uważam że kulturoznawstwo i reżyseria są lepsze. Mimo, że skończyłem dwie reżyserie, to uważam, że kulturoznawstwo było wspaniałe. Uważam, że to najwspanialszy kierunek, który uwrażliwia na inne kultury i żadnej nie dyskwalifikuje… Kiedyś wrócimy do marksizmu… ale już nie jako ideologii ale filozofii w której centrum jest człowiek.
—Kiedy kłamię?
–Zostałem wychowany w pruskich szkołach. Kłamstwo tam nie egzystuje. Zdarza mi się umówić z kimś na konkretną godzinę, jestem 5 minut wcześniej i czekam. Okłamywałem swoją mamę, kiedy leżała w szpitalu mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Nie było. Potem w ramach ekspiacji napisałem sztukę „Spalenie matki”.
—Słowa, których nadużywam?
–Jak reżyserowałem „Niewidzialne”, to moi współpracownicy na koniec powiedzieli, że bardzo się w tej pracy odchamili. Pracując nad filmem nie używam wulgaryzmów, nie podnoszę głosu, mam być przyjacielem całej ekipy i nim jestem. Staram się nie nadużywać słów, a wręcz odwrotnie wyszukiwać nowe, czasami stare, wręcz staroświeckie. Zbieram na pchlich targach stare książeczki do nabożeństwa ze względu na ich język. Dla kulturoznawcy są one cennym materiałem badawczym.
—Ulubieni bohaterowie literaccy?
–Moim przyszywanym ojcem jest Tadeusz Różewicz, w Polsce jest moim faktycznym ojcem. Moim przyszywanym starszym bratem pijakiem jest Charles Bukowski, a moją starszą ciocią, stryjenką jest Emily Dickinson. Mam też przodków metafizycznych, ale tu trzeba by sięgnąć do Angielskich Poetów Metafizycznych.
—Ulubieni bohaterowie życia codziennego?
–Kiedy leżałem w szpitalu doceniłem w jaki sposób panie pielęgniarki pomagają w likwidacji bólu i poprawiają jakość egzystowania. W życiu codziennym cenię panie Ukrainki, które lepią pierogi na Racławickiej, a także te, które opiekują się naszymi starymi i chorymi bliskimi. Szanuję moją „drugą mamę”, która jest mamą mojego partnera.
—Czego nie cierpię ponad wszystko?
–Nie cierpię hipokryzji… Nie znoszę kiedy ktoś narzuca drugiemu swój model życia. Nie cierpię publicznego wystawiania swojej świętości, podczas, gdy życie codzienne temu przeczy.
—Dar natury, który chciałbym posiadać?
–Natura mnie bardzo obdarzyła. Mam kobiecą intuicję, mimo, że jestem facetem. Jestem w stanie rozpoznać fałsz aktorski. Niestety to przenosi się także na życie codzienne. Jestem pozbierany i dobrze zorganizowany (czy to typowo męskie?). Nie mogę narzekać na skąpstwo natury. Jedyne czego mi brakuje, to bycie managerem samego siebie, tego kompletnie nie potrafię.
—Jak chciałbym umrzeć?
–Nie chciałbym umierać jak Susan Sontag, która gotowa była znieść największy ból, byleby jeszcze trochę pożyć. Bliżej mi do Zygmunta Freuda, który znał swoją datę śmierci i systematycznie się do niej przygotowywał. Naajchętniej chciałbym umrzeć jak pisarz James Salter - na siłowni w wieku 98 lat… no może 99.
—Obecny stan mojego umysłu?
–Z wiekiem dorabiam się umysłu, który w jednej chwili potrafi skupić się na szczególe, a w następnej ogarnąć całość. Czasami próbuję sobie wyobrazić bezmiar kosmosu i jego nieokreśloność czasową. Kiedy patrzę na kamień, to zadaję sobie pytanie ile setek lat jest ode mnie starszy? Coraz bardziej dociera do mnie, że jestem tylko tchnieniem w bezmiarze kosmosu.
—Błędy które najczęściej wybaczam?
–Wybaczam wszystkie błędy, ale ludziom władzy żadnych nie wybaczam. Ludzie mają prawo popełniać błędy. Ludzie władzy nie mają tego prawa.
Proust, zanim jeszcze został uznanym pisarzem, miał odpowiadać dwukrotnie na zestaw pytań zadanych przez przyjaciółkę; raz jako zaledwie nastolatek i ponownie jako młodzieniec. Manuskrypt z odpowiedziami Prousta został odnaleziony w roku 1924, już po śmierci słynnego pisarza. I w ten sposób nazwisko Prousta zostało powiązane z pytaniami z kwestionariusza na zawsze. Amerykańska pop-kultura pokochała zresztą stylistykę tego typu pytań. Od roku 1993 kwestionariusz Prousta zagościł na łamach „Vanity Fair” jako stała rubryka.
Kommentare