![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_8607c87cc87a4b53bcc736acaf05ad8f~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_627,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_8607c87cc87a4b53bcc736acaf05ad8f~mv2.jpg)
Jan Erdman (ur. 15 grudnia 1906 w Warszawie – zm. 5 października 1986 r., w Middlefield w stanie Nowy Jork, popełniając samobójstwo, strzela sobie w głowę jak Hemingway, pochowany został w Amerykańskiej Częstochowie w Doylestown/PA/USA).
Żoną Jana Erdmana była Marta Erdman (1921-1982) – druga córka Melchiora Wańkowicza i Zofii z Małagowskich, nazywana przez rodzinę „Tili”. Bohaterka powieści Wańkowicza pt. „Zieleń na kraterze” i reportażu „Na tropach Smętka”. Pobrali się w 1944 r. i mieli dwie córki: Anne Krystynę i Ewę.
Erdman pracował dla Polskiej Agencji Telegraficznej, dziennikarz "Przeglądu Sportowego" i "Kuriera". Na igrzyska olimpijskie 1932 r. w Los Angeles wybrał się za własne pieniądze i to on zrobił wzruszającą relację ze zwycięskiego biegu Janusza Kusocińskiego na 10 000 metrów, co poniżej cytuję za Bogdanem Tuszyńskim.
W 1933 r. relacjonował dla kilku gazet dojście Adolfa Hitlera do władzy w Niemczech. W 1936 roku pisał reportaże z wojny domowej w Hiszpanii. Trzeba dodać, że niezależnie od tego, gdzie ukazywały się teksty Erdmana: „Expressie Porannym", „Kurierze Czerwonym", czy w „Przeglądzie Sportowym", czytała je cała Polska. W 1936 r. na igrzyskach w Berlinie był już kierownikiem ekipy sprawozdawczej Domu Prasy. Za swój największy wyczyn dziennikarski uważał pierwsze w dziejach mediów polskich przesłanie fotografii olimpijskiej reprezentację Polski w Berlinie, drogą telegraficzną.
Podczas II wojny światowej żołnierz Brygady Strzelców Karpackich. Od roku 1941 attache prasowy przy Ambasadzie RP w Kujbyszewie oraz redaktor dwutygodnika "Polska". Po zerwaniu stosunków z ZSRR pracownik Polish Information Center i redaktor "Polish Facts and Figures" w Nowym Jorku, a po zakończeniu wojny "Głosu Ameryki" i miesięcznika "Ameryka". Bogdan Tuszyński (1932-2017) napisał – KRÓL REPORTERÓW — JAN ERDMAN (1906–1986) – ten niewątpliwie najzdolniejszy i najlepszy dziennikarz sportowy (obok Wiktora Junoszy Dąbrowskiego) był świadkiem i relacjonował największe przedwojenne wydarzenie sportowe, którym był na pewno zwycięski bieg Janusza Kusocińskiego podczas Igrzysk Olimpijskich w Los Angeles (1932). Tak relacjonował Jan Erdman końcówkę biegu na 10 km: „Dwudziesta czwarta i przedostatnia runda. Finowie licznie zgromadzeni na trybunach [był wśród nich również, zdyskwalifikowany tuż przed Igrzyskami Olimpijskimi, „król” długich dystansów Paavo Nurmi — B.T.) dopingują zbiorowymi okrzykami Iso-Hollo. Z Polaków nie odzywa się nikt. Cała publiczność uniosła się z ławek i stojąc obserwuje walkę. Fin ciągle prowadzi tuż przed Kusocińskim. Naprężenie olbrzymie (...).
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_02881bbbc3424412b79d52d53bb81675~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_693,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_02881bbbc3424412b79d52d53bb81675~mv2.jpg)
Kiedy obaj zawodnicy dochodzą do słupka metalowego, Kusociński rzuca okiem na tabliczkę wskazującą ilość rund do przebiegnięcia. Ostatnia.
Wyskoczył od razu jak z procy. Zrównał się z Finem. Biegną do krzywizny ramię obok ramienia, na wirażu z powrotem Iso-Hollo jest pierwszy.
Morderczy finisz trwa. Publiczność wyje. Nic już nie wiadomo, kto kogo pod nieca i na kogo krzyczy. Tych pięćdziesiąt tysięcy ludzi rozkoszuje się wspaniałą walką, ale nie lokuje po żadnej stronie swoich sympatii.
Naprzód, naprzód! Z wirażu wychodzą na przedostatnią prostą. Kusociński na czele (...). Znowu przed taśmą ogląda się po raz pierwszy, potem drugi, trzeci i piąty, żeby upewnić się, że Iso-Holla nie ma, że Iso-Hollo pobity (…).
Teraz „ceremonie protocolaire olimpique”. Wszyscy wstają. Na niskim wzniesieniu w rodzaju schodów staje Kusociński, mając po lewej stronie Iso-Hollo, po prawej Virtanena.
Orkiestra gra z nerwem „Jeszcze Polska nie zginęła”. Melodię przerywają co chwila oklaski i okrzyki chóralne „Polska czołem”, zorganizowane przez kpt. Dobrowolskiego. Na tablicy ukazuje się wynik, na masztach polska i fińskie flagi. Po zakończeniu hymnu publiczność raz jeszcze darzy aktorów wspaniałego widowiska huraganem braw.
Kusocińskiego odprowadzają na bok, do dźwiękowego aparatu filmowego, gdzie wypowiada kilka słów (...).
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_6f0bc635e23f40a5b99fa9e964f109ad~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_779,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_6f0bc635e23f40a5b99fa9e964f109ad~mv2.jpg)
Wychodzimy ze stadionu. Zaczepia mnie ktoś z drużyny: — A widział pan, jak ta baba Didrikson rzuciła? — Nie widziałem. Prawda, że odbyła się w międzyczasie ta konkurencja. Zupełnie nie zauważyłem. Zresztą, co to kogokolwiek obchodzi, kiedy Kusociński został mistrzem olimpijskim — Chodź–no, Kusy. Winszuję ci i całuję w imieniu swoim i „Przeglądu Sportowego”. (...) Za chwilę w szatni Kusociński pokazuje nam swoje stopy. Palce pokryte pęcherzami nabrzmiałymi wodą, pięty odbite tak boleśnie, że dotknąć ich nie można. Lekarz, porucznik Bartenbach, bandażuje nogę i kręci mocno głową, a za chwilę zdradza tak bolesną dla sportu polskiego tajemnicę: mowy nie ma o bieganiu, tydzień odpoczynku konieczny!”
W ten oto sposób prysły marzenia o zdobyciu przez „Kusego” drugiego medalu na 5 km i całkowitym przełamaniu hegemonii Finów.
Szybko jednak nadarza się okazja do rewanżu. Igrzyska w Los Angeles jeszcze trwają, a lekkoatleci już walczą w czasie poolimpijskich zawodów na stadionie Soldiers Field w Chicago. Jest tam naturalnie sprawozdawca wydawnictw „Domu Prasy” — Jan Erdman. Wietrzy sensację. Jest przekonany, że będzie miał materiał na pierwszą stronę „czerwoniaków”. I nie myli się. W biegu na 5 km mistrz olimpijski na tym dystansie, słynny Fin Lauri Lehtinen, tylko przez pięć okrążeń walczy z Kusocińskim i schodzi przed czasem z bieżni!!!
„Kusy” jest niewątpliwie najlepszym długodystansowcem świata!
Udana dla Polaków Olimpiada; w Paryżu (1924) — 27 miejsce, w Amsterdamie (1928) — 17 lokata, w Los Angeles (startowało 1408 zawodników z 37 państw) — 12, bardzo wysoka pozycja. Dwa złote medale — Kusocińskiego i Walasiewiczówny, jeden srebrny (wioślarze, dwójka ze sternikiem) i cztery brązowe (Wajsówna, szabliści oraz czwórka ze sternikiem i dwójka bez sternika) to godziwy dorobek biało-czerwonych za Oceanem…”.
W 1938 Zarząd Główny Związku Dziennikarzy Sportowych RP przyznał mu pierwszą w historii nagrodę branżową - Złote Pióro, które laureat zgubił potem gdzieś pod Tobrukiem.
Kiedy w czerwcu 1985 roku jechałem do Jana Erdmana, byłem znakomicie przygotowany do spotkania z nim i już wtedy wiedziałem, że moją rozmowę nazwę ZŁOTE PIÓRO w „Przeglądzie Polskim” kulturalnym dodatku do „Nowy Dziennik” 19 września 1985 r.:
„…Już od dawna chciałem porozmawiać z „największą gwiazdą reportażu międzynarodowego drugiej połowy lat 30- ych” — jak określił Jana Erdmana inny dziennikarz z tamtych lat — Zdzisław Bau.
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_c2fa83fa18294f4e94e71bdace080b10~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_688,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_c2fa83fa18294f4e94e71bdace080b10~mv2.jpg)
Uprzedzano mnie, że nie będzie to łatwe. Jan Erdman zaszył się w małej miejscowości niedaleko Cooperstown (rodzinne miasto słynnego pisarza Jamesa Fenimora Coopera), kilkaset kilometrów od Nowego Jorku. Poza tym niechętnie udziela wywiadów. Wszystko to jeszcze bardziej zachęciło mnie do podjęcia trudu.
Niedawno nadarzyła się znakomita okazja. Jan Erdman kupił szkic (niewielki odlew w brązie) monumentalnej rzeźby "Partyzanci” Andrzeja Pityńskiego, która stoi w Bostonie. Pojechałem z Pityńskim i rzeźbą do Erdmana. Po kilkugodzinnej jeździe dotarliśmy do Middlefield, a stamtąd według wcześniejszych wskazówek, jak po sznurku do "Arki Erdman”. Tak właśnie nazywa się niezwykle funcjonalnie zaprojektowa dom Erdmana, wypełniony po brzegi książkami i pamiątkam z dawnych lat. Sam Erdman powitał nas bardzo serdeczn. Pokazał nam przygotowany w salonie postument pod rzeźę, którą ledwo w trójkę udało nam się wnieść do środka. Towarzyszył nam pies, najbliższy przyjaciel gospodarza na tym pustkowiu.
Byłem niezmiernie ciekaw, skłoniło Erdmana do kupienia rzeźby Pityńskiego. Kiedy go o to zapytałem, powiedział:
—„...Kiedy zobaczyłem fotografię rzeźby Pityńskiego w „Nowym Dzienniku”, byłem wstrząśnięty niezwykle sugestywną wizją artysty, która przypomniała mi "Kotwicza” i jemu podobnych walczących w Polsce. Natychmiast zadzwoniłem do swej córki do Bostonu prosząc o zrobienie zdjęcia, a później skontaktowałem się z Pityńskim i postanowiłem kupić szkic...
Pytam także Jana Erdmana o jego książkę „Droga do Ostrej Bramy”, którą Związek Pisarzy na Obczyźnie uznał za najlepszą książkę 1984 r. Jak zrodził się zamiar jej napisania. Jak przebiegała praca nad znakomicie udokumentowaną pracą, która mimo, że poświęcona jest Maciejowi Kalenkiewiczowi, pokazuje szeroko problemy wschodnich ziem Polski?
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_218a3589b55a4829bc8e2b4b5b918351~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_819,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_218a3589b55a4829bc8e2b4b5b918351~mv2.jpg)
„…Pierwszym bodźcem do napisania książki — mówi Jan Erdman był wywiad z kpt. Szabunią, jaki przeczytałem w 1973 w ''Zeszytach Historycznych”. Szabunia mówił, że mój szwagier mjr Maciej Kalenkiewicz, odegrał istotną rolę w AK na kresach wschodnich.
Kalenkiewicza poznałem, gdy ożenił się z moją siostrą, jakieś pięć lat przed wojną. Nie bywałem tam jednak często. Prawdę mówiąc, nie zrobił na mnie wtedy wrażenia Kmicica: średniego wzrostu, szczupły, mówił tenorem, nie używał koszarowego języka, unikał alkoholu. Był wtedy porucznikiem saperów. Ukończył z pierwszą lokatą Politechnikę Warszawską i Wyższą Szkołę Wojenną. Pamiętam jak zastanawiałem się wtedy czy może to być dobry żołnierz?
Odpowiedź dała wojna. Maciej Kalenkiewicz, pseudonim „Kotwicz”, poległy 21 sierpnia 1944 r., okazał się bohaterem. Był skoczkiem spadochronowym, współtwórcą brygady spadochronowej. Jako jeden z pierwszych tzw. cichociemnych zrzucony został do okupowanej Polski. Był komendanten Okręgu Nowogródzkiego AK.
Przystępując do pisania książki postanowiłem "Kotwiczowi” postawić nagrobek, którego w Surkontach nie ma.
W 1973 r. zacząłem zbierać materiały. Zajęło mi to 8 lat. Miałem znakomite źródła - moja siostra, a jego była żona, oraz jego siostra dostarczyły masę materiałów. Całości dopełniły pamiętniki Kalenkiewicza, które zostawił przed lotem do Polski, oraz wspomnienia i wywiady z jego towarzyszami broni. Moje powinowactwo z Kalenkiewiczem stanowiło pewne obciążenie można było mnie posądzić o stronniczość, ale i błogosławieństwo, gdyż miałem masę informacji.
Postanowiłem opracować temat chronologicznie. Uporządkowanie materiałów było trudne, napisanie już łatwe. Później zaczęły się trudności ze znalezieniem wydawców. Jeśli już taki się znalazł, proponował niewspółmiernie mały nakład w stosunku do wysiłków. Wreszcie Wydawnictwo "Odnowa” w Londynie zgodziło się na nakład trzy razy większy niż przeciętny dla książki emigracyjnej.
Gdy książka wyszła z druku, zaczęła do mnie napływać ogromna korespondencja. Pisali „zwłaszcza cichociemni”, którym wysyłam książki za darmo. Żałuję jednak, że nie mam właściwie listów krytycznych, same pochwały...”.
Zdzisław Bau pisze: „…Jeśli chodzi o moje pokolenie, to lekturę 'Przeglądu Sportowego' zaczynaliśmy od reportaży Jana Erdmana. Przyciągnął nas nieodparcie swym stylem, znajomością tematu, odcieniem ironii i oryginalnością swych obserwacji i opinii...”.
Jan Erdman ma dziś 78 lat. Staje mi teraz przed oczyma jako niespełna dwudziestoletni chłopiec z „Opowiadania prawdziwego” (1974).
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_70c6c6e8d8704c18a9ec15eee61eb52e~mv2.jpg/v1/fill/w_659,h_1050,al_c,q_85,enc_auto/d35d40_70c6c6e8d8704c18a9ec15eee61eb52e~mv2.jpg)
„…Generał rzucił okiem na papiery, potem na prężącego się przed nim chłopca.
—Niestety, kawalerze... Matura niczego, ale wymiary korpometryczne poniżej wymagań. Podchorąży musi mieć obwód klatki piersiowej równy połowie wzrostu, a wy nie dociągacie. Brakuje sześciu centymetrów. Proszę się zgłosić do Oficerskiej Szkoły Sanitarnej za rok, kiedy się pan rozrośnie, zmężnieje. Jeszcze zrobimy z was lekarza!
Stałem nagusieńki i drżałem. Z przejęcia. I z wysiłku, bo wydymałem tę nieszczęsną klatkę, żeby pokonać 6-centymetrową przepaść, dzielącą mnie od wykształcenia medycznego. Bardzo chciałem być lekarzem, na pewno byłbym dobrym. Ale skąd wziąć pieniądze na 6 lat forsownych studiów, podczas których czasu nie staje na korepetycje lub pracę zarobkową. Studia w mundurze podchorążego rozwiązywały ten problem.
Tymczasem... Spuściłem głowę. Z nienawiścią patrzyłem na klatkę piersiową na znienawidzoną „fizykę”. No, ale przecież roku nie pozwolę sobie zabrać. Zamiast na medycynę, pójdę na prawo. Cztery lata, na wykłady chodzić nie trzeba, byle tylko egzaminy odwalać.
Stuknąłem bosymi piętami, zawróciłem do szatni.
Tak dokonał się wybór mego wykształcenia. Doczekałem się dyplomu magistra praw i nauk politycznych, ale potem omijałem legalną dziedzinę z daleka. Wybrałem inne zajęcie — dziennikarstwo i w zawodzie tym wytrwałem — z wojenną przerwą - 46 lat”.
Erdman pisze dalej w swym opowiadaniu, jak trafił do "Przeglądu Sportowego”.
"…W połowie 1926 roku nastąpił w prasie sportowej przewrót. Dynamiczne wydawnictwo ”Prasa Polska” (…) które szturmem zdobyło publiczność warszawską bulwarowymi dziennikami „Kurier Czerwony” i „Express Poranny” postanowiło wydawać także pismo sportowe „Przegląd Sportowy”. (…) Redaktor naczelny Kazimierz Wierzyński zstąpił do „Przeglądu” prosto ze swego poetyckiego Olimpu. (...) Nikt nie przewidział, co się stanie. Do prasy sportowej, tych zeszycików wypełnionych cyferkami, jałowymi sprawozdaniami i technicznymi wskazówkami, upstrzonych zdjęciami wielkości znaczka pocztowego, wdarł się tajfun. Wierzyński zmienił format pisma: skończyły się zeszyciki, narodziła się gazeta z czerwoną (oczywiście) nazwą i bombowym nagłówkiem na 6 szpalt. Wielkość ilustracji zależała teraz od wartości wizualnej lub ważności imprezy; nieraz była jak taca. Tuzin tematów już na pierwszej stronie ubiegał się o uwagę czytelnika. (...) Nagle gazeta sportowa stała się trójwymiarowa, nabrała kształtów i rumieńców, przybyło jej wagi, treści, pewności siebie, wymowy. ( ... )
W czerwcu 1928 r. zadzwonił Rothert: „Wierzyński chciałby się z panem spotkać”. Wspaniały gmach na Marszałkowskiej jeszcze nie był wykończony, więc redakcja „Przeglądu” mieściła się na Nowym Świecie, w podwórzowej stajni przerobionej na wydawnictwo. (…) Jedną klitkę zajmował „Przegląd”, w głębi dudniły maszyny. Przez pokój sportowców ciągle ktoś przelatywał: z rękopisem, z korektą, ze szczotkową odbitką kolumny. Przez otwarte drzwi słychać było, jak reporter telefonicznie indagował przewodnika policji. żadnych wolnych krzeseł ani kawałka miejsca przy stołach. Rozmawialiśmy na stojąco.
Panie, co pan robi w tym „Stadionie”! Przecież to straszne pismo. W 10 minut Jabłkowski przejął centrę Birnbauma i strzelił bramkę Domańskiemu.
"…Mle-mle, ple-ple. Tego czytać nie można! Owszem, przeglądam, ale mi nie smakuje: kurz, pajęczyna, trociny. Jedyny kącik, gdzie widać jakąś iskierkę, jakieś życie, to pański felieton. Jak go pan nazwał? „Z tygodnia” ? Tytuł niedobry, wytarty. I podpisuje pan dziwnie. Co znaczy (je)? Wiem, że inicjały, ale ten skrót nasuwa nieskromne skojarzenia. Niech pan to zmieni. A najlepiej: niech pan przyjdzie do nas. Tu jest życie, tu jest pole do popisu, stąd można trząść światem! Dobrze? Ile panu płacą? Dziesięć? No to dostanie pan 15 groszy od wiersza, a wiersz marny, krótki.
Nim zdążyłem kiwnąć głową, Rothert złapał mnie za łokieć.
Dziś zamykamy numer, a z Amsterdamu korespondencja nie nadeszła. Pan rozumie: na tydzień przed arnsterdamską Olimpiadą! Proszę o pomoc: tu jest numer szwajcarskiego ”Sportu” i berlińskiej "B.Z. am Mittag” . Materiału moc. Niech pan przyrządzi w ciągu godziny korespondencję własną z Amsterdamu.
Przycupnąłem na taborecie, napisałem. Wierzyński przejrzał, zwrócił się o jakieś wyjaśnienie, po namyśle usunął jeden przecinek.
Arcydzieło! – zawołał. (U Wierzyńskiego wszystko było albo arcydzieło, albo gówno). – Panie Kunowski, najlepszy metrampażu Rzeczypospolitej ! Przyjmij pod opiekę ten skarb, ten bezcenny rękopis i każ go złożyć na garmond na dwóch maszynach. Pójdzie na sześć szpalt na pierwszą kolumnę!'
Do Stanów Zjednoczonych przyjeżdża Jan Erdman po raz pierwszy w 1932 roku na X Olimpiadę w Los Angeles.
Wspomina :
„…Żeby uprzytomnić, jak błyskawicznie rozwija się w naszych czasach telekomunikacja, wystarczy powiedzieć, że obsługę „Przeglądu Sportowego” z Olimpiady w Los Angeles (1932) prowadziłem głównie listami. Korespondencje szły samolotami przez kontynet amerykański do Nowego Jorku. Tu otrzymywał je nasz korespondent, wybierał najbliższy i najszybszy statek idący do Europy i nimi ekspediował przesyłkę do Warszawy. Podróż taka trwała około dwóch tygodni. Dziś dwa miesiące!”
Po raz drugi Erdman przyjeżdża do USA w 1938 roku na mecz bokserski; Schmeling-Louis o mistrzostwo świata wszechwag. Schmeling (Niemiec) był wówczas mistrzem świata. Czarny bokser Louis znokautował go po 2 minutach i 12 sekundach. Podróż Erdmana trwała 10 dni w jedną stronę i 10 w drugą!
W 1938 r. Związek Dziennikarzy i Publicystów Sportowych RP przyznał Janowi Erdmanowi "Złote Pióro”. Była to najwyższa nagroda dziennikarska.
Erdman był pierwszym dziennikarzem polskim, który wysłał zdjęcie za pośrednictwem telekomunikacji radiowej. Przedstawiało ono defiladę reprezentacji Polski na otwarciu Olimpiady w Berlinie w 1936 r.
W lipcu 1939 r. Erdman pojechał w podróż — Królewiec – Berlin - Monachium - Wiedeń. Wspomina :
„…W Królewcu w księgarni znalazłem słownik niemiecko–polski, przeznaczony dla żołnierzy, w którym były m.in. zwroty: „dawaj kurę – gdzie są Polacy”. Słownik przywiozłem do Warszawy, ale ludzie ciągłe mieli jeszcze wątpliwości, czy dojdzie do wojny, czy to tylko blef Hitlera...”.
Po wybuchu wojny we wrześniu 1939 r. Erdman zaciąga się na ochotnika do artylerii przeciwlotniczej. Przebywa w Warszawie przez cały czas oblężenia. W październiku 1940 r. podejmuje decyzję:
„…Francja już upadła. Wiedziałem, że jest Brygada Karpacka, która powstała w Syrii, a po upadku Francji przeniosła się do Palestyny i Egiptu. Postanowiłem uciekać w tamtym kierunku.
Pojechałem do Krynicy – zamieszkałem w pensjonacie udając, że przyjechałem na kurację, miałem oczywiście odpowiednie zaświadczenie lekarskie. Któregoś dnia poszedłem przez Górę Parkową na Słowację...”
Przeżywa wiele nieprawdopodobnych przygód. Wreszcie trafia do Brygady Karpackiej. Bierze udział w kampanii tobruckiej. Pisze o niej :
„..Byliśmy zamknięci w czasie oblężenia w twierdzy (Tobruk) od sierpnia do grudnia w bardzo trudnych warunkach życiowych. Teren był skalisty z niedużą warstwą ziemi, wszystkie okopy były płytkie. W ciągu dnia trzeba było chodzić na czworakach, albo siedzieć ukrytym, gdyż cały obszar był pod obstrzałem. W nocy można się było wyprostować. Nieprzyjaciel często był w odległości 50 m.
Najbardziej dokuczały nam pchły piaskowe, które nas gryzły niemiłosiernie.
Charakterystyczne dla tej wojny było to, że około 8 wieczorem my albo Niemcy — strzelaliśmy dwa pociski świetlne. Po czy następowało zawieszenie broni. W innym wypadku byśmy tego nie przeżyli. Wtedy dostawaliśmy jedzenie i 1 litr słonawej wody dziennie, w czym trzeba się było ogolić, umyć i pić!”
Po dwu latach pobytu w Brygadzie Karpackiej, Erdman – odznaczony Krzyżem Walecznych – wysłany zostaje do ambasady RP w Kujbyszewie jako attaché prasowy:
„... Przyszedłem na miejsce Ksawerego Pruszyńskiego, który zachorował na tyfus i został wycofany. Pracy nie było dużo, gdyż z Rosjanami nie ma specjalnej dyplomacji. Pracowałem w dwutygodniku ”Polska”, który tam wychodził.
Po pół roku mego pobytu w Rosji stosunki dyplomatyczne zostały zerwane, jak wyszła na jaw sprawa katyńska. Następnie była ewakuacja ambasady. W Teheranie czekał na mnie telegram od ministra Informacji i Dokumentacji prof. Kota, proponujący mi wyjazd do Nowego Jorku, na kierownika działu publikacji – Polskiego Centrum Informacyjnego.
W Nowym Jorku wydawaliśmy dwutygodnik „Polish Facts and Figures”. Próbowaliśmy zawrócić Wisłę kijem, nie mogło się udać. Jak przychodziliśmy do wielkich pism, jak np. 'The New York Times”, i mówiliśmy, co dzieje się w Polsce, oni wiedzieli o wszystkim z własnych źródeł. Mówili jednak, że nie mogą tego drukować, aby nie psuć stosunków z Rosją, która jest ich sojusznikiem w wojnie z Niemcami.
5 lipca 1944 r. uznanie dla Rządu w Londynie zostało cofnięte, uznano Rząd Lubelski. Ja byłem wówczas 8 miesięcy po ślubie z Martą Wańkowicz. Dwukrotnie Amerykanie chcieli mnie deportować. Dopiero jak urodziła się nasza córka i ja byłem jedynym żywicielem obywatela amerykańskiego – pozwolono mi zostać...”.
Po tym Erdman wyłącza się na kilka lat z życia publicznego. Zaczyna prowadzić farmę kurzą. W 1949 r. przyjeżdża tam ojciec jego żony Melchior Wańkowicz.
W 1951 r. Erdman otrzymuje ofertę z Głosu Ameryki, a w 1962 r. zostaje redaktorem naczelnym miesięcznika "Ameryka ", od 1959 r. kolportowanego w Polsce. Pracuje tam do emerytury w 1972 r…”.
Po sesji zdjęciowej i kilkugodzinnym spotkaniu, byłem pod urokiem, niezwykłej kultury Jana Erdmana. Niebawem po spotkaniu opublikowałem artykuł o nim, który mu wysłałem i otrzymałem od niego miły list. Muszę powiedzieć, że kiedy rok później, 5 października 1986 r. dotarła do mnie informacja, że popełnił samobójstwo, nie bardzo wiedziałem dlaczego? Podobnie zresztą, jak było z Jurkiem Kosińskim, kilka lat później?
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_90e322e4e07a47eeb10763784211808a~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_663,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_90e322e4e07a47eeb10763784211808a~mv2.jpg)
PORTRAIT with HISTORY Jan Erdman (1906-1986)
Jan Erdman (born December 15, 1906 in Warsaw - died October 5, 1986, in Middlefield, New York, committing suicide, shoots himself in the head like Hemingway, was buried in American Czestochowa in Doylestown / PA / USA).
Jan Erdman's wife was Marta Erdman (1921-1982) - the second daughter of Melchior Wańkowicz and Zofia née Małagowski, called by the family "Tili". The heroine of Wańkowicz's novel "Green on the crater" and reportage "Na tropach Smętka". They were married in 1944 and had two daughters: Anne Krystyna and Ewa.
Erdman worked for the Polish Telegraphic Agency, journalist of Przegląd Sportowy and Kurier. He went to the 1932 Olympic Games in Los Angeles with his own money and he made a touching account of the winning run of Janusz Kusociński at 10,000 meters, which I quote below after Bogdan Tuszyński.
In 1933, he reported for several newspapers Adolf Hitler's rise to power in Germany. In 1936 he wrote reports on the civil war in Spain. It should be added that regardless of where the texts of Erdman appeared: "Morning Express", "Kurier Czerwony" or "Sport Review", all of Poland read them. In 1936 at the Berlin Games he was already the head of the reporting team of the House The press considered his greatest journalistic feat the first message in the history of Polish media of the Olympic photography representation of Poland in Berlin, by telegraph. During World War II, he was a soldier of the Carpathian Rifle Brigade. From 1941, press attache at the Embassy of the Republic of Poland in Kujbyszew and editor of the biweekly "Polska". After breaking relations with the USSR, an employee of the Polish Information Center and editor of "Polish Facts and Figures" in New York, and after the war "Voice of America" and the monthly "America". Bogdan Tuszyński (1932-2017) wrote - KING OF REPORTERS - JAN ERDMAN (1906–1986) - this undoubtedly the most talented and best sports journalist (next to Wiktor Junosza Dąbrowski) witnessed and reported on the largest pre-war sporting event, which was definitely the winning race Janusz Kusociński during the Olympic Games in Los Angeles (1932). This is how Jan Erdman reported the end of the 10 km race: "Twenty-fourth and penultimate round. Finns gathered in large stands [among them, was also disqualified just before the Olympic Games, the "king" of long distances Paavo Nurmi - B.T.) cheer with collective Iso-Hollo shouts. Nobody speaks from Poles. The whole audience rose from the benches and standing watching the fight. The Finn still leads right in front of Kusociński. Extreme stress (...).
When both competitors reach the metal pole, Kusociński glances at the plate indicating the number of rounds to run. Final.
He jumped right out of the slingshot. He caught up with Finn. They run to the curvature of the shoulder next to the shoulder, on the spin back Iso-Hollo is first.
The murderous finish continues. The audience howls. Nothing is known who excites whom and screams at whom. These fifty thousand people enjoy a great fight, but they don't place their sympathies on either side.
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_955598bcda1445d19c0aed941936a2e0~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_808,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_955598bcda1445d19c0aed941936a2e0~mv2.jpg)
Forward, forward! From the corner they overlook the penultimate straight. Kusociński at the head (...). Again, he watches the tape for the first time, then the second, third and fifth to make sure that Iso-Holla is gone, that Iso-Hollo is beaten (...).
Now 'protocolaire olimpique ceremonies'. Everyone gets up. Kusociński stands on a low hill like stairs, with Iso-Hollo on the left and Virtanen on the right.
The orchestra plays with nerve "Poland is not lost yet." The melody is interrupted by applause and choral shouts of "Poland in the forefront", organized by Capt. Do¬browolskiego. The scoreboard appears on the board, Polish and Finnish flags on the masts. After the hymn, the audience once again gives the actors a wonderful spectacle of hurricane applause. We are leaving the stadium. Someone from the team hooks me up: - Have you seen this babe Didrikson dump? - I have not seen. It is true that this competition took place in the meantime. I didn't quite notice. Anyway, who cares when Kusociński became the Olympic champion - Come-no, Kusy. I owe you and kiss you in my name and in "Przegląd Sport". (...) In a moment Kusociński shows us his feet in the locker room. Toes covered with blisters swollen with water, heels reflected so painfully that they cannot be touched. The doctor, lieutenant Bartenbach, bandages his leg and shakes his head strongly, and in a moment reveals a secret so painful for Polish sport: there is no running, no rest week necessary! " In this way, the dream of the "Kuse" conquering the second distance at 5 km and completely overcoming the hegemony of the Finns was broken. Quickly, however, there is an opportunity for revenge. The Los Angeles games are still going on, and the athletes are already fighting during the Olympic Games at the Soldiers Field Stadium in Chicago. There is, of course, the rapporteur for the House of Press publications - Jan Erdman. Air sensation. He is convinced that he will have material for the first page of "flamingos". And he is not wrong. In the 5 km race, the Olympic champion at this distance, the famous Fin Lauri Lehtinen, fights Kusociński only for five laps and gets off the race track ahead of time !!! "Kusy" is undoubtedly the best long distance runner in the world!
Olympics successful for Poles; in Paris (1924) - 27th place, in Amsterdam (1928) - 17th place, in Los Angeles (1408 competitors from 37 countries started) - 12, very high position. Two gold medals - Kusociński and Walasiewiczówna, one silver (rowers, two with the helmsman) and four bronze (Wajsówna, the sabers and four with the helmsman and two without the helmsman) are the fair achievements of the red and white overseas ... ".
In 1938, the Main Board of the Polish Sports Journalists Association awarded him the first industry award in history - the Golden Pen, which the laureate later lost somewhere near Tobruk.
When I was going to Jan Erdman in June 1985, I was perfectly prepared to meet him and at that time I knew that my conversation would be called GOLDEN FEATHER in the "Polish Review" of the cultural supplement to "Nowy Dziennik" on 19 September 1985:
"... I have long wanted to talk to" the biggest star of international reportage in the second half of the 1930s "- as Jan Erdman described another journalist from those years - Zdzisław Bau.
I was warned that it would not be easy. Jan Erdman holed up in a small town near Cooperstown (the hometown of the famous writer James Fenimer Cooper), a few hundred kilometers from New York. In addition, he is reluctant to give interviews. All this further encouraged me to take the trouble.
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_53267471e0f5488ebbc6f946f6bd8993~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_690,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_53267471e0f5488ebbc6f946f6bd8993~mv2.jpg)
A great opportunity has recently come. Jan Erdman bought a sketch (a small bronze cast) of Andrzej Pityński's monumental sculpture "Partisans" which stands in Boston. I went with Pityński and the sculpture to Erdman. After a few hours of driving we got to Middlefield, and from there according to earlier instructions, as on a string to the "Ark Erdman. " This is the name of Erdman's extremely functionally designed house, filled with books and souvenirs from olden days. Erdman himself welcomed us warmly. He showed us a pedestal prepared in the living room for slaughter, which we barely managed to bring inside. We were accompanied by a dog, the closest friend of the host in this wilderness. I was extremely curious, prompted Erdman to buy a Pityński sculpture. When I asked him about it, he said: - "... When I saw the photograph of the Pityński sculpture in the" New Diary ", I was shocked by the artist's unusually suggestive vision that reminded me of" Kotwicz "and similar fighters in Poland. I immediately called my daughter to Boston asking for a picture and later I contacted Pityński and decided to buy a sketch ... I am also asking Jan Erdman about his book, "Road to the Gate of Dawn," which the Union of Writers Abroad recognized as the best book of 1984. How was the intention to write it born? How did the work on the well-documented work proceed, which, despite being devoted to Maciej Kalenkiewicz, shows broadly the problems of eastern Poland?
"... The first incentive to write a book," says Jan Erdman, was an interview with Capt. Szabunia, which I read in 1973 in 'Zeszyty Historyczne'. Szabunia said that my brother-in-law, Major Maciej Kalenkiewicz, played an important role in the Home Army in the Eastern Borderlands. I met Kalenkiewicz when he married my sister about five years before the war. However, I didn't go there often. To tell the truth, Kmicic didn't impress me then: of medium height, thin, he was speaking tenor, he didn't use barracks language, he avoided alcohol. He was then a lieutenant of sappers. He graduated from the Warsaw University of Technology and the College of War with first place. I remember wondering if he could be a good soldier then? The answer was given by war. Maciej Kalenkiewicz, nicknamed "Kotwicz", died on August 21, 1944, turned out to be a hero. He was a parachute jumper, co-founder of the parachute brigade. As one of the first so-called cichociemnych was thrown into occupied Poland. He was the commander of the Nowogród District AK. When I started writing the book, I decided to put a "tombstone" that was not found in Surkontach. In 1973, I started collecting materials. It took me 8 years. I had excellent sources - my sister and his ex-wife and his sister provided a lot of materials. The whole was completed by Kalenkiewicz's memoirs, which he had left before the flight to Poland, as well as memories and interviews with his comrades-in-arms. My affinity with Kalenkiewicz was a certain burden, I could be accused of bias and blessing, because I had a lot of information. I decided to work out the topic chronologically. Organizing the materials was difficult, writing was easy. Later, difficulties began to find publishers. If he did, he proposed a disproportionate effort in relation to the efforts. Finally, the Odnowa Publishing House in London agreed to a circulation three times higher than the average for an émigré book. When the book came out of print, huge correspondence began to flow to me. They wrote "especially cichociemni", to whom I send books for free. However, I regret that I do not have critical letters, just praise ... ".
Zdzisław Bau writes: "... As for my generation, we started reading 'Przegląd Sportowy' with Jan Erdman's reports. He attracted us irresistibly with his style, knowledge of the subject, shade of irony and originality of his observations and opinions ... ".
Jan Erdman is 78 today. I now see myself as a boy of almost twenty from the True Storytelling (1974).
"... The general glanced at the papers, then at the boy standing before him.
—Unfortunately, bachelors ... A high school diploma, but corpometric dimensions below requirements. Officers must have a chest girth equal to half the height, and you are not tightening. Six centimeters are missing. Please report to the Officers' Sanitary School next year, when you grow bigger and get tired. We'll still make you a doctor!
I stood there trembling and trembling. From takeover. And with effort, because I blew up this unfortunate cage to bridge the 6-centimeter gap between me and medical education. I really wanted to be a doctor, I would definitely be good. But where to get the money for six years of strenuous studies, during which time is not available for tutoring or gainful work. Studies in a cadet uniform solved this problem.
Meanwhile ... I lowered my head. I looked at my chest with hatred at the hated "physics". Well, but I will not let myself take a year. Instead of medicine, I'll go to the right. Four years, you don't have to go to lectures, just to take exams.
I tapped my bare heels and turned back to the locker room.
This is how my education was chosen. I got a master's degree in law and political science, but then I avoided the legal field from afar. I chose another occupation - journalism and persevered in this profession - with a war break - 46 years. " Erdman goes on to write in his story how he got to Przegląd Sportowy. "... In mid-1926 a revolution took place in the sports press. The dynamic publishing house" Prasa Polska "(...) which stormed the Warsaw audience by boulevard newspapers" Kurier Czerwony "and" Express Poranny "also decided to publish the sports magazine" Przegląd Sportowy "(...) The editor-in-chief Kazimierz Wierzyński came down to the Review straight from his poetic Olympus. (...) Nobody predicted what would happen. For the sports press, these notebooks filled with numbers, sterile reports and technical guidelines, dotted with photos the size of a postage stamp, Wierzyński changed the format of the magazine: the notebooks were over, the newspaper was born with a red (of course) name and bomb headline on the sixth column. The size of the illustration now depended on the visual value or importance of the event; sometimes it was like a tray. A dozen topics on the first page applied for the reader's attention. (...) N sails, the sports newspaper has become three-dimensional, has gained shape and blushes, its weight, content, confidence, pronunciation have increased. (...) In June 1928, Rothert called: "Wierzyński would like to meet you." The magnificent edifice on Marszałkowska Street was not finished yet, so the editorial office of Przegląd was located in Nowy Świat, in a courtyard stable converted into a publishing house. (...) "Przegląd" occupied one cubicle, machines thundered in depth. There was still someone passing through the athletes' room: with manuscript, proofreading, and brush print of the column. Through the open door you could hear the reporter calling the police guide by phone. no free chairs or a piece of table space. We talked standing up.
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_ffae222a5f1446deb08e38530623a7a0~mv2.jpg/v1/fill/w_635,h_1050,al_c,q_85,enc_auto/d35d40_ffae222a5f1446deb08e38530623a7a0~mv2.jpg)
Lord, what are you doing in this "Stadium"! It's a scary letter. In 10 minutes Jabłkowski took over the center of Birnbaum and scored a goal for Domański. "... Mle-mle, ple-ple. You can't read this! Yes, I browse, but I don't like it: dust, cobweb, sawdust. The only corner where you can see a spark, some life, is your column. What did you call it? "From the week"? Bad title, shabby. And you sign strangely. What does (them) mean? I know the initials, but this abbreviation brings immodest associations. Let it change. And best: come to us. Here is life , here is room to show off, hence you can shake the world! Okay? How much do you pay? Ten? Well, you'll get 15 groszy from a poem, and a poor poem, short. Before I could nod my head, Rothert grabbed my elbow. Today we are closing the number, and from Amsterdam no correspondence has arrived. You understand: a week before the Amsterdam Olympics! I am asking for help: here is the issue of the Swiss "Sport" and Berlin "B.Z. am Mittag". Material power. Please prepare your own correspondence from Amsterdam within an hour. I crouched on a stool, I wrote. Wierzyński looked over, asked for an explanation, after thinking he deleted one comma. Masterpiece! He called out. (In Wierzyński's, everything was either a masterpiece or shit). - Mr. Kunowski, the best quarterage of the Republic of Poland! Take care of this treasure, this priceless manuscript and order it to be put on garmond on two machines. He will go six columns to the first column! ' Jan Erdman comes to the United States for the first time in 1932 for the 10th Olympic Games in Los Angeles. Mentions: "... In Königsberg, I found a German-Polish dictionary in the bookstore, intended for soldiers, which included phrases: "give me a hen - where are the Poles". I brought the dictionary to Warsaw, but people still had doubts whether there would be a war or if it was just Hitler's bluff ... ". After the outbreak of war in September 1939, Erdman volunteers to anti-aircraft artillery. He stays in Warsaw during the entire siege. In October 1940, he makes a decision: "... France has already fallen. I knew that there was a Carpathian Brigade, which was formed in Syria, and after the fall of France moved to Palestine and Egypt. I decided to run in that direction. I went to Krynica - I lived in a guesthouse pretending that I came for treatment, of course I had the appropriate medical certificate. One day I went through Parkowa Mountain to Slovakia ... " He experiences many unbelievable adventures. Finally he goes to the Carpathian Brigade. Takes part in the Tobruck campaign. He writes about her: "..We were closed during the siege in the fortress (Tobruk) from August to December in very difficult living conditions. The terrain was rocky with a small layer of soil, all trenches were shallow. During the day you had to walk on all fours or sit hidden, because the whole area was under fire. At night it was possible to straighten up. The enemy was often 50 m away. The most troubled us were sand fleas, which bit us mercilessly. What was characteristic of this war was that around 8 PM we or Germany fired two light bullets. After whether there was a ceasefire. Otherwise we would not survive it. Then we got food and 1 liter of brackish water a day, in which you had to shave, wash and drink! " After two years in the Carpathian Brigade, Erdman - decorated with the Cross of Valor - is sent to the Polish embassy in Kujbyszew as a press attaché:
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_3eb4e125d1e543f4abec5a79051fc45f~mv2.jpg/v1/fill/w_643,h_1050,al_c,q_85,enc_auto/d35d40_3eb4e125d1e543f4abec5a79051fc45f~mv2.jpg)
"... I came to replace Ksawery Pruszyński, who had typhus and was withdrawn. There was not much work, because there is no special diplomacy with the Russians. I worked in the biweekly Polska which was going out there. After half a year of my stay in Russia, diplomatic relations were broken, as the Katyn case came to light. Then the embassy was evacuated. In Tehran, a telegram was waiting for me from the Minister of Information and Documentation prof. Kota, proposing to me a trip to New York, as head of the publication department - Polish Information Center. We published the biweekly Polish Facts and Figures in New York. We tried to turn the Vistula with a stick, it could not succeed. When we came to big magazines like The New York Times and told what was going on in Poland, they knew everything from their own sources. They said, however, that they could not print it, so as not to spoil relations with Russia, which is their ally in the war with Germany. On July 5, 1944, recognition of the London Government was withdrawn, the Lublin Government was recognized. I was 8 months after my wedding with Marta Wańkowicz. Twice Americans wanted to deport me. It wasn't until our daughter and I were born that I was the only breadwinner for an American citizen - I was allowed to stay ... ". After that, Erdman shuts down from public life for several years. He begins to run a chicken farm. In 1949, his wife's father Melchior Wańkowicz came there. In 1951, Erdman receives an offer from Voice of America, and in 1962 he became the editor-in-chief of the monthly America, from 1959 distributed in Poland. He works there until retirement in 1972 ... ". After the photo session and a few hours meeting, I was under the spell of the extraordinary culture of Jan Erdman. Shortly after the meeting, I published an article about him, which I sent him and received a nice letter from him. I have to say that when a year later, on October 5, 1986, I received information that he had committed suicide, I didn't know why? Similarly, how was Jurek Kosiński a few years later?
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_f05500dd4cea4be98e4f5d3278927b30~mv2.jpg/v1/fill/w_980,h_813,al_c,q_85,usm_0.66_1.00_0.01,enc_auto/d35d40_f05500dd4cea4be98e4f5d3278927b30~mv2.jpg)
![](https://static.wixstatic.com/media/d35d40_be043fb2bb004ebcad33049a1a31b1ba~mv2.jpg/v1/fill/w_694,h_1000,al_c,q_85,enc_auto/d35d40_be043fb2bb004ebcad33049a1a31b1ba~mv2.jpg)
Comments