top of page
Szukaj
Zdjęcie autoraCzesław Czapliński

PORTRET z HISTORIĄ Daniel Passent

Zaktualizowano: 14 lut 2022


„…Trzeba dążyć do doskonałości, ale to nie jest proste, gdy granica bywa płynna…” – Daniel Passent.

Daniel Passent, właśc. Passenstein (ur. 28 kwietnia 1938 w Stanisławowie, zm. 14 lutego 2022 w Warszawie) – dziennikarz, wieloletni felietonista tygodnika „Polityka”, tłumacz, satyryk i autor książek; ambasador RP w Chile (1997–2002).

Rodzicami Daniela Passenta byli Bernard Passenstein i Izabela z domu Mitz (Mic). Ojciec studiował we Francji, był inżynierem agronomem. Po studiach wrócił do Polski, zamieszkał w Warszawie. Kiedy we wrześniu 1939 wybuchła wojna był na Kresach. Po zajęciu miasta przez Niemców, kilkuletniego Daniela, rodzice ukryli w okolicach Częstochowy, co zrealizował – Gustaw Godek. Rodzice zginęli w 1944, ukrywając się w okolicach Warszawy. 

Swoje przeżycia wojenne Daniel Passent tak podsumował w jednym ze swoich felietonów: mnie ocalili Polacy i Żydzi, a moich rodziców zdradzili Polacy; jedni i drudzy byli obywatelami państwa polskiego. Jako dziecko z żydowskiej rodziny ocalony podczas Holocaustu przez Polaków.

„…W chwili rozstania z rodzicami miałem niecałe dwa lata, w pamięci pozostało mi jedno jedyne wspomnienie – ojciec bierze mnie na ręce i przesadza przez wysoki mur. To wszystko…” – Daniel Passent.

„…Nie mam żadnej fotografii mojej matki, Izabeli i nie wiem, jak wyglądała. Zdjęcie ojca, Bernarda, zobaczyłem dopiero jako dorosły człowiek, podczas pobytu w Paryżu, gdzie ojciec w latach 30. Studiował (…). Wysoki, przystojny i lekko się uśmiecha. Bardzo mi się podobał…”–Daniel Passent.

Jak się czyta takie wspomnienia, to ciarki przechodzą po plecach i zaczynamy sobie zdawać sprawę, mając zdjęcia bliskich, jakie skarby posiadamy.

Pierwszy raz Daniela Passenta spotkałem w New Haven na Yale University 28 kwietnia 1987 r., gdzie byłem z Jerzym Kosińskim i Wojtkiem Fibakiem. Rok później 1 wrześnnia 1988 r., odwiedziłem go w jego domu w Warszawie, na Żoliborzu i zrobiłem serię unikalnych portretów w miejscu, gdzie powstają jego felietony. Jego portret, znalazł się na mojej wystawie TWARZĄ w TWARZ w Galerii Narodowej Zachęta w Warszawie, Passent przyszedł na wernisaż tej wystawy 13 stycznia 1989 r. Potem spotykaliśmy się w różnych miejscach, przy różnych okazjach. Ale nieraz zdarzają się tzw. „przypadkowe” spotkania od których coś się zaczyna. Tak było 3 września 2015 r., zastanawiałem się jak rozwiesić wystawę w Galerii Plenerowej Łazienek Królewskich w Al.Ujazdowskich. Kiedy wracałem do Pl. Na Rozdrożu, spotkałem Daniela Passenta. Usiedliśmy na ławeczce i od słowa do słowa, zaproponowałem mu, aby 22 października 2015 r. pojawił się u mnie w ARTYŚCI w ŁAZIENKACH. Tak też się stało, wzbudzając olbrzymie zainteresowanie publiczności.

Z wykształcenia Passent jest ekonomistą, studiował na Uniwersytecie w Leningradzie (1955/1956), na UW (1956–1960) i na Uniwersytecie Princeton (1962/1963).

Działalność dziennikarską rozpoczął w 1956 w „Sztandarze Młodych”, gdy był studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Od 1959 jest związany z tygodnikiem „Polityka”. Był m.in. jego korespondentem podczas wojny wietnamskiej.

Wszedł do historii światowego dziennikarstwa, gdy na początku lat 60. zdobył prawo do publikacji pamiętników Adolfa Eichmanna – zbrodniarza hitlerowskiego, odpowiedzialnego za zagładę Żydów. 

Współpracował z prowadzonym przez Jana Pietrzaka kabaretem „Pod Egidą”.

Autor książek: „Bywalec”, „Bitwa pod wersalikami”, „Obywatelu, nie denerwujcie się”, „Co dzień wojna” (reportaże z wojny wietnamskiej), „Pan Bóg przyjechał do Monachium” (Igrzyska Olimpijskie 1972), „Rozbieram senatora” (USA), „Dzisiaj umrą dwie osoby” (narkotyki w USA), „To jest moja gra” (tenis, Wojtek Fibak), „Choroba dyplomatyczna” (wspomnienia ambasadora RP w Chile w latach 1997-2001), „Codziennik” (osobiste notatki z 2005r.).

Od października 2012 prowadzi w Tok FM audycję Goście Passenta.

Ze związku z poetką Agnieszką Osiecką ma córkę Agatę Passent. Jego żoną jest od ponad 30 lat Marta Dobromirska-Passent, matka Łukasza Dobromirskiego.

„…To był niespokojny duch. Dla niej liczyła się twórczość, miłość, rozmowa. Była osobą bardzo delikatną i wrażliwą, dzięki czemu możliwe były te piosenki, wiersze i książki. To jednocześnie osoba bardzo zdecydowana i kategoryczna, kiedy zmierzała do jakiegoś celu. Zarówno, kiedy celem było opublikowanie wiersza, wystawienie musicalu czy też miłość, czy też podróż – wówczas ona nagle zmieniała się w czołg, który miażdży wszystko po drodze…” – Daniel Passent o Agnieszce Osieckiej.

Kiedy Daniel Passent przeniósł się do Bostonu (1990-94) z rodziną i zaczął pracować w „The World Paper" przeprowadziłem z nim rozmowę pt. „Passent z Bostonu” do nowojorskiego magazynu „KARIERA” luty 1992, New York:

—Czesław Czapliński: Przyjął pan pracę w „The World Paper" w Bostonie, dokąd pan się z rodziną przeniósł. Wielu czytelników „Polityki" swoją lekturę zaczynało od pana felietonu. Nie będzie pan miał takiej popularności w Stanach Zjednoczonych. Niektórzy mówią, że lepiej jest być kimś w kraju niż nikim na Zachodzie.

— Daniel Passent: Dwa lata term, ku mojemu całkowitemu zaskoczeniu, otrzymałem propozycję pracy w Ameryce. A było to tak: znalazłem się prywatnie na kilka dni w Nowym Jorku, więc zatelefonowałem do redakcji „World Paper" w Bostonie, z którą luźno współpracowałem, wyłącznie kurtuazyjnie, „just to say hello", jak mówią Amerykanie. Okazało się, że redaktor, do którego dzwoniłem, już nie pracuje. Natomiast prezes i redaktor naczelny, Crocker Snow, podszedł do telefonu i nalegał, żebym przyjechał do Bostonu zjeść z nim lunch. Kiedy spotkaliśmy się — zaproponował mi posadę redaktora, nigdy przedtem nie widząc mnie na oczy. Teraz, kiedy pracuję tu już drugi rok, zdążyłem przyzwyczaić się do tego, że nasz szef szybko zatrudnia, ale — niestety — jeszcze szybciej zwalnia, stąd wszyscy pracują pod presją, gdyż wie pan, jak w Ameryce zależy ludziom na pracy.

Było kilka powodów, dla których zgodziłem się przyjąć propozycję i wolałem zostać — jak pan mówi — „nikim w Ameryce niż być kimś w kraju". Najważniejszy to wielka szansa dla moich dzieci, by poznały świat, poprawiły angielski i zdobyły wykształcenie w dobrej uczelni. Nie znaczy to, że w Polsce nie można zdobyć dobrego wykształcenia, ale studia za granicą to niepowtarzalne doświadczenie. Co najmniej od czasów Odrodzenia ludzie, którzy mogli sobie na to pozwolić, wysyłali dzieci po naukę do obcych krajów, gdyż liczyły się nie tylko studia na Sorbonie czy w Oxford, ale i pobyt w innym środowisku, wśród ludzi innej kultury, innej religii, w świecie innych wartości, które pomagają kształtować młodą osobę.

Jeszcze jeden akcent osobisty. Pochodzę z biednej rodziny, która prawie cała zginęła w czasie okupacji. Dziadek nie mógł wykształcić żadnego spośród sześciorga swoich dzieci. Dopiero kiedy najstarszy jego syn, a mój wuj, Marek, mógł odłożyć pierwsze pieniądze, sfinansował studia swojego najmłodszego brata, a mojego ojca, który na koszt swojego starszego brata studiował w Paryżu — jako pierwszy członek mojej rodziny zdobył wyższe wykształcenie. Byłem później w Paryżu, poznałem przyjaciela mojego ojca ze studiów, pokazał mi mansardę, w której we dwóch mieszkali, a także wspominał, jak na kolację mieli tylko jednego śledzia na dwóch. Nic więc dziwnego, że kiedy pojawiła się możliwość zabrania moich dzieci na naukę do USA — postanowiłem skorzystać. I dobrze zrobiłem. Agata została przyjęta do Harvardu, a Łukasz jest w liceum.

—Cz.Cz.: Jest pan w stopce redakcyjnej na drugim miejscu po Crocker Snow Jr., prezesie i redaktorze naczelnym. Co pan robi?

—D.P.: „World Paper" jest gazetą prywatną, założoną przez Crockera Snow za pieniądze prywatnych inwestorów. Jest on twórcą i duszą naszej firmy, zachował więc dla siebie stanowisko prezesa i redaktora naczelnego. Jednakże instytucja nasza składa się z dwóch części: redakcji, którą na co dzień kieruję ja, i firmy „World Times", która oprócz wydawania pisma — organizuje międzynarodowe konferencje na tematy bliskie redakcji, w których udział biorą wybitni specjaliści. W ciągu ostatnich kilku lat były to m.in. konferencje nt. sytuacji dolara (w Atlancie), Wspólnoty Europejskiej (w Kairze i w Hong Kongu), pierestrojki (w Moskwie) itp.

—Cz.Cz.: „The World Paper" ma w Stanach Zjednoczonych tylko 3 tysiące nakładu, ale w 24 krajach, gdzie wychodzi, aż prawie milion. Na czym polega koncept tego pisma?

—D.P.: „The World Paper” to dziwne stworzenie prasowe, nie ma takiego drugiego na świecie. Jest to poważny dodatek do gazet i czasopism w różnych krajach, poświęcony tematyce międzynarodowej, społecznej, gospodarczej i politycznej. Pismo zostało stworzone przez grupę amerykanskich idealistów, którzy doszli do wniosku, że coraz więcej spraw na świecie wykracza poza granice państwowe i wymaga rozwiązania w skali światowej. (Zbrojenia, ekologia, szybki przepływ informacji, nauka, głód, handel i wiele innych). Zamiast więc tworzyć jeszcze jedno pismo amerykańskie, utworzyli pismo międzynarodowe.

Nasza zasada: nie reprezentujemy żadnego kraju, żadnej partii ani orientacji, stanowimy forum dla innych — artykuły z rozmaitych krajów pisane są nie przez amerykańskich korespondentów, ale przez mieszkańców tych krajów. Mamy więc coraz większą siatkę autorów, którzy do nas pisują — od Indonezji po Brazylię i od Islandii po Japonię. Tylko redakcja mieści się w Bostonie. Stąd wysyłamy do ponad 25 krajów nasze pismo (w formie negatywów), które tamtejsze redakcje drukują i dołączają jako dodatek do swojego pisma. Mamy więc siatkę „host publication” w wielu krajach, np. dwa pisma w Japonii (jedno po angielsku, drugie po japońsku), w Chinach, Korei Płd., Hongkongu, prawie we wszystkich państwach Ameryki Łacińskiej, a także w Moskwie, Warszawie (miesięcznik „Zarządzanie") i nawet w Reykjawiku. Od 1992 r. przyłączają się do nas dwa pisma — kolejne w Japonii i w Malezji. W sumie nakład pisma wynosi około miliona egzemplarzy.

—Cz.Cz.: Jaką różnicę pan widzi w pracy dziennikarza w Polsce i w Stanach Zjednoczonych?

—D.P.: Mam ograniczone pole obserwacji, w Polsce pracowałem praktycznie tylko w „Polityce", zaś w Ameryce — tylko w „The World Paper”. Z tego, co zdążyłem zaobserwować, to:

1)Dziennikarze amerykańscy pracują dużo więcej, co najmniej 7-8

godzin dziennie. W pracy jest większa dyscyplina — mniej gadania, plotek, wspólnego picia kawy, więcej czasu przy komputerze i telefonie.

2)Tekst w redakcji amerykańskiej podlega dużo większej „obróbce" i weryfikacji niż w Polsce. Wszystkie fakty i nazwy podlegają sprawdzeniu, sprawdza się pisownię, ale przede wszystkim teksty się autentycznie redaguje, przeróbce ulegają całe akapity, pisze się nowe wstępy i zakończenia.

3)Dużo większą rolę odgrywają pieniądze i ludzie, którzy przynoszą je redakcji, tj. dział reklamy i businessu. Zwłaszcza w redakcjach słabszych finansowo mają oni wpływ na treść pisma, dbają o to, by nie zrazić lub wręcz pozyskać ogłoszeniodawców. Np. będą forsować więcej publikacji nt. oświaty, jeżeli wiedzą, że zdobędą ogłoszenia uczelni, wydawnictw etc.

4)W Ameryce nie ma tzw. wierszówki, tj. nie płaci się dziennikarzowi etatowemu od każdego napisanego tekstu czy wykorzystanego zdjęcia. Bodźcem do pisania jest sam fakt posiadania posady.

5)Dziennikarstwo amerykańskie jest bardziej standardowe niż w Polsce, tj. istnieje jak gdyby przyjęty sposób pisania informacji, komentarzy, esejów i jest on zbliżony w większości pism.

6)Wśród wolnych strzelców nie brak chałturszczyków, podobnie jak w Polsce i chyba wszędzie indziej.

7)Pieniądze nie są tematem wstydliwym. Zamawiając artykuł u autora z zewnątrz — umawiamy się co do honorarium. Możemy oczekiwać, że autor przyśle rachunek za rozmowy telefoniczne, taksówki, koszły faxu etc. Może nawet dojść do targów. Dziennikarze, którzy mają dobrą markę i nie gonią za pracą, potrafią się cenić. Niedawno pewien dziennikarz w Los Angeles, u którego zamawiałem artykuł, powiedział mi: „Za 400 dol. nie warto mi w ogóle włączać komputera". A inny, z zamożnego pisma „Barron's", powiedział mi: „Ja jestem kierownikiem działu i oczekuję dolara za słowo". Ponieważ pamiętałem, że pierwszym autorem, który dostawał dolara za słowo, był Hemingway — wycofałem się z rozmowy.

W Polsce takie obyczaje torują sobie drogę. Pierwszym i jedynym z kraju — który mi tak odpowiedział na propozycję napisania do „The World Paper” za 250 dol. był redaktor do spraw policyjnych z „Gazety Wyborczej", który zażądał 500 dolarów. Reguła jest taka, że im bardziej wybitny autor, tym mniej mówi o pieniądzach. Prof. Galbraith, kiedy zaproponowaliśmy mu 500 dol., był zdziwiony wysokością honorarium i powiedział, że dla nas napisałby nawet za dwieście. Hans Leyendecker z „Der Spiegel" (autor bestselleru o zbrojeniu Iraku) napisał dla nas esej, który zajął pół numeru, i nigdy nie wspominał o pieniądzach.

—Cz.Cz.: Czy rola dziennikarzy w społeczeństwie amerykańskim jest podobna do tej, jaką obecnie spełniają w Polsce, zajmując np. wysokie stanowiska państwowe?

—D.P.: Bywają i takie przypadki, np. ostatnio coraz częściej słyszy się, że skrajnie prawicowy republikanin, znany komentator Buchanan może stanąć do walki z prezydentem Bushem, ubiegając się o nominację republikanów w najbliższych wyborach. Jednakże w Ameryce dziennikarze częściej trafiają do biznesu i uczelni, gdzie są zatrudniani jako „profesorowie”, nie tylko w szkołach dziennikarskich. Polityką zajmują się zawodowcy. W Polsce zawód polityka zaczyna się dopiero kształtować, stąd na arenie politycznej wielu ludzi przypadkowych, aktorów, dziennikarzy, robotników. Skutki nie są zachwycające.

—Cz.Cz.: Jak pan widzi Polskę z perspektywy amerykańskiej, czytając prasę anglojęzyczną?

—D.P.: Z Ameryki Polska wydaje się mniejsza i budzi mniejsze zainteresowanie niż spodziewamy się w kraju. Np. (rozmawiam z panem 27 listopada) już miesiąc nie ma w Polsce rządu i każdego dnia otwieram „Ne York Times” i „Wall Street Journal” szukając doniesień na ten temat – na próżno. To dla nich za błaha sprawa. Byliśmy atrakcyjni, dopóki, chodziło o obalenie komunizmu w Polsce i w Rosji. Teraz cała uwaga skupiona jest na Moskwie i okolicach. Z punktu widzenia businessu najlepszą prasę mają

Węgry, które wymienia się jako najlepszy kraj do inwestowania. Poza tym Polskę prześladuje antysemityzm, bacznie przez tutejszą prasę obserwowany. Niestety, obraz naszego kraju w prasie amerykańskiej jest skąpy i jednostronny, ale trudno o to winić kogokolwiek – konkurencja jest ogromna.

—Cz.Cz.: W Ameryce trzeba intensywnie pracować, nie ma dobrego systemu ubezpieczeń zdrowotnych, starość nie należy do najprzyjemniejszych. Co więc według pana wpływa na niezwykłą popularność amerykańskiego modelu życia i Ameryki w Polsce?

—D.P.: Zadał Pan ciekawe i trudne pytania. Istotnie, życie w Ameryce jest dużo trudniejsze niż w Polsce sobię wyobrażają. To, co najważniejsze w życiu człowieka — zdrowie, wykształcenie, praca i dach nad głową – jest trudno dostępne albo bardzo drogie. Tylko żywność jest tania. Praca jest ciężka, czasu wolnego życie towarzyskie minimalne. Mimo to wizerunek Ameryki jest w Polsce bardzo pozytywny, a do niedawna każdy, kto wyrażał się o Ameryce krytycznie, narażał się na opinię, że jest komunistą. Ale mit Ameryki jest taki żywotny i silny, ponieważ jest w nim wiele: nikogo nie pytają o papiery – każdy ma szansę. Choćby pan i ja czy nas ktoś pytał o przynależność, przeszłość, religię, zanim dał nam robotę? Jeżeli pan będzie robił jeszcze lepsze fotografie – może pan mieć wystawy, sławę i pieniądze. Od ponad stulecia Polacy, z kraju biednego, ze wsi przeludnionej, z okolic nędzy, spod zaborów i totalnego zniszczenia Il wojny światowej ciągnęli tutaj i znajdowali pracę, zarobek, wykształcenie, wolność i schronienie od wojny, o jakich w kraju nie mogli marzyć. Dodatkowo mit Ameryki wzmocniły rządy komunistyczne, których Ameryka jest jednym wielkim zaprzeczeniem. Gdy Polska okrzepnie i znormalizuje się — zmieni się spojrzenie na Amerykę.

—Cz.Cz.: Czy ma pan czas na uprawianie swoich hobby: tenis, narty?

—D.P.: Na tenisa mam czas, ale nie mam zdrowia, żeby grać zbyt często i za mało się przykładam. Co do nart, to owszem, godzinę–dwie od Bostonu można już jeździć. Ale dalszy wyjazd jest kosztowny, zwłaszcza całą rodziną, a cała nasza czwórka jeździ, trójka gra w tenisa, więc musimy się ograniczać. Weekend na nartach dla rodziny to kilkaset dolarów. Za to dużo więcej chodzę i spaceruję, w Nowej Anglii jest na co patrzeć — przyroda i domy są piękne.

—Cz.Cz. Czy widzi pan różnicę między życiem towarzyskim w Stanach Zjednoczonych i w Polsce?

—D.P.: Ogromną! W Polsce moje życie towarzyskie upływało wśród starych, wypróbowanych przyjaciół, z których wielu znam ponad 30 lat, a spotykam się jeszcze z kolegami ze szkoły podstawowej, a więc sprzed 40... W Ameryce takie przyjaźnie należą do rzadkości, ludzie często zmieniają pracę i miejsce zamieszkania. Do szkoły chodzili na jednym wybrzeżu, studia na drugim końcu kraju, potem jeszcze dwa—trzy zajęcia w różnych stanach i w rezultacie dla takich przyjaźni, takiego życia towarzyskiego jak u nas czy w Rosji tutaj nie ma warunków. Najbardziej w Ameryce brak mi przyjaciół.

—Cz.Cz.: Oprócz felietonów, dzięki którym jest pan znany, pisze pan książki?

— D.P.: W 1966 r., kiedy trwała wojna wietnamska i Amerykanie bombardowali Hanoi, zaciągnąłem się do pracy w Wietnamie jako tłumacz komisji międzynarodowej, żeby pisać reportaże do „Polityki". Dziennikarz z Polski nie mógł inaczej dostać się wówczas do Wietnamu. Z czasem reportaże rozrosły się, i tak powstała moja pierwsza książka. Niektóre książki wyrastają wprost z mojej pracy dziennikarskiej, są to reportaże (np. „Co dzień wojna" z Wietnamu, „Rozbieram senatora" — z USA czy „Pan Bóg przyjechał do Monachium" — o igrzyskach olimpijskich). Inne to zbiory felietonów pisane pod nazwiskiem („Bitwa pod wersalikami", ,Zdanie odrębne" etc.) lub pod pseudonimem „Bywalec”. Natomiast książka o Fibaku „To jest moja gra", ma inny charakter: od początku do końca była pisana jako książka, a nie jako zbiór reportaży. Teraz też mam pomysł na książkę, ale brak mi czasu. Może po powrocie do Polski...

—Cz.Cz.: Najbardziej chyba komentowana była pana książka o Fibaku, którą najpierw publikowała w odcinkach „Literatura" i trudno było dostać ją w kiosku. Jesteśmy w Ameryce, a tu jak sam pan powiedział, o pieniądzach mówi się normalnie. Krążą legendy, że zarobił pan na tej książce krocie?

—D.P.: To, niestety, bzdura. Istotnie, miałem nadzieję, że piszę bestseller i na nim zarobię, początkowo wydawca mówił o nakładzie 50-100 tysięcy egzemplarzy, wtedy moje honorarium byłoby znaczne. Niestety, kiedy oddałem książkę, groziło mi, że Krajowa Agencja Wydawnicza, z którą byłem związany umową, w ogóle jej nie wyda! Wydawnictwa państwowe znalazły się wówczas na krawędzi katastrofy, KAW zachował się bardzo defensywnie, nie wierzył, że w warunkach inflacji i kryzysu książka ta znajdzie czytelników. I to mimo że miesięcznik „Literatura" zrobił jej świetną reklamę, drukując przedtem książkę w odcinkach. Inny wydawca chciał ją odkupić, ale KAW żądał za wiele. W rezultacie wyszło najgorzej jak można: KAW wydał książkę w minimalnym nakładzie, byle niczego nie ryzykować i broń Boże nie zarobić. Książka zniknęła w okamgnieniu, zysk wydawcy był żaden, moje honorarium skromniutkie, potencjalni czytelnicy wychodzili z księgarni z pustymi rękoma, a ja z pustym portfelem. Ta książka od początku była pechowa, ale ja ją lubię, bo lubię tenisa, Amerykę i Wojtka.

—Cz.Cz.: Czy to, że jest pan w „The World Paper" uważa pan za swój życiowy sukces? A jeszcze bardziej ogólnie, czy zrobił pan karierę?

—D.P.: Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Za najważniejszy powód do zadowolenia uważam, że mam grono czytelników — w Polsce i za granicą, a także, że wspólnie z zespołem „Polityki” stworzyliśmy pismo, jakiego w historii prasy polskiej nie było i nie ma, pismo, które mimo poważnych słabości odegrało wielką rolę. Praca w „The World Paper” nie jest specjalnym dowodem kariery, mam z niej satysfakcję, ponieważ rzadko zdarza się, żeby dziennikarz polski otrzymał propozycję z Ameryki, i to nie z prasy polonijnej czy radiostacji nadającej po polsku, ale z redakcji, która zatrudnia wyłącznie Amerykanów i która stworzyła mi możliwość pracy we własnym zawodzie po angielsku. Uważam to za ciekawą przygodę, po której zamierzam wrócić do Warszawy i do „Polityki".

—Cz.Cz.: Kto z Polaków, pana zdaniem, zrobił światową karierę?

—D.P.: Z dziennikarzy – tylko Ryszard Kapuściński. Jego kariera jest tym bardziej godna podziwu, że jest czysta, zbudowana pracą i talentem, bez domieszki politycznej, jaką pomagali sobie jedni, czy posługiwania się tematyką żydowską, która pomaga innym. Kapuściński nie jest zawodowym antykomunistą, nie żyje holocaustem, słowem nie miał łatwej drogi do sławy — i może dlatego on jeden spośród nas ją zdobył. Ale ogólnie, w Polsce wyobrażenie o tych, którzy zrobili karierę w Ameryce jest przesadne. Jeżeli np. rysownik wyjechał do Ameryki i tu nadal jest rysownikiem albo muzyk jest muzykiem, to, w Polsce rośnie legenda, zaś jej bohater „odwiedza stary kraj” dumny jak paw. Oczywiście, w Ameryce konkurencja jest większa niż w Polsce, ale i możliwości jest więcej. Są np. tacy profesorowie drugorzędnych uczelni USA, niekoniecznie Polacy, którzy w Polsce nigdy nie dochrapaliby się profesury.

—Cz.Cz.: Jakie ma pan plany na przyszłość: powrót do Polski czy pozostanie w Ameryce?

—D.P.: Powrót do Polski.


PORTRAIT with HISTORY Daniel Passent

"... You have to strive for perfection, but it is not easy when the border is fluid ..." - Daniel Passent.

Daniel Passent, responsible Passenstein (born April 28, 1938 in Stanisławów, died on February 14, 2022 in Warsaw) - journalist, columnist for the Polityka weekly, translator, satirist and author of books; Polish ambassador to Chile (1997–2002).

Daniel Passent's parents were Bernard Passenstein and Izabela née Mitz (Mic). My father studied in France, he was an agronomist engineer. After graduation, he returned to Poland and settled in Warsaw. When the war broke out in September 1939, he was in Kresy. After the city was taken over by the Germans, a few-year-old Daniel, his parents hid in the vicinity of Częstochowa, which was realized by Gustaw Godek. The parents died in 1944, hiding in the vicinity of Warsaw.

Daniel Passent summed up his wartime experiences in one of his columns: Poles and Jews saved me, and Poles betrayed my parents; both were citizens of the Polish state. As a child from a Jewish family, he was saved by Poles during the Holocaust.

“… When I left my parents, I was less than two years old, and I have one single memory left in my mind - my father takes me in his arms and goes over the high wall. That's all… ”- Daniel Passent.

“… I don't have any photo of my mother, Izabela, and I don't know what she looked like. I saw the photo of my father, Bernard, only as an adult, during my stay in Paris, where my father was studying in the 1930s (...). Tall, handsome and smiles slightly. I liked it very much… ”–Daniel Passent.

When you read such memories, the shivers go down your spine and we start to realize, having photos of our loved ones, what treasures we have.

I met Daniel Passent for the first time in New Haven at Yale University on April 28, 1987, where I was with Jerzy Kosiński and Wojtek Fibak. A year later, on September 1, 1988, I visited him at his home in Warsaw, Żoliborz, and made a series of unique portraits at the place where his columns are written. His portrait was featured at my FACE in FACE exhibition at the Zachęta National Gallery in Warsaw. Passent came to the opening of this exhibition on January 13, 1989. Then we met in various places, on various occasions. But sometimes there are so-called "Random" meetings with which something begins. It was like that on September 3, 2015, I was wondering how to hang the exhibition in the Outdoor Gallery of Łazienki Królewskie in Aleje Ujazdowskie. When I was returning to Pl. At the Crossroads, I met Daniel Passent. We sat down on a bench and, word by word, I suggested that on October 22, 2015, he should appear at my place in ARTISTS in BATHROOMS. It happened so, arousing enormous interest of the audience.

Passent is an economist by education, he studied at the University of Leningrad (1955/1956), the University of Warsaw (1956–1960) and Princeton University (1962/1963).

He began his journalistic activity in 1956 in Sztandar Młodych, when he was a student at the University of Warsaw. Since 1959, he has been associated with the Polityka weekly. He was, inter alia, his correspondent during the Vietnam War.

He entered the history of world journalism when, in the early 1960s, he obtained the right to publish the diaries of Adolf Eichmann - a Nazi criminal responsible for the extermination of Jews.

He collaborated with the cabaret "Pod Egidą" led by Jan Pietrzak.

Author of books: "Bywalec", "Bitwa pod capsalikami", "Citizen, do not be nervous", "Every day war" (reports from the Vietnam War), "God came to Munich" (Olympic Games 1972), "I undress the senator" (USA), "Two people will die today" (drugs in the US), "This is my game" (tennis, Wojtek Fibak), "Diplomatic disease" (memories of the Polish ambassador to Chile in 1997-2001), "Eyeopener" (personal notes from 2005). Since October 2012 he has been running the program Guests of Passenta in Tok FM. Due to her relationship with the poet Agnieszka Osiecka, she has a daughter, Agata Passent. His wife has been Marta Dobromirska-Passent, mother of Łukasz Dobromirski for over 30 years.

“… It was a restless spirit. What mattered to her was creativity, love and conversation. She was a very delicate and sensitive person, which made these songs, poems and books possible. She is also a very decisive and categorical person when she was heading towards some goal. Whether the goal was to publish a poem, show a musical, or love, or travel - then it suddenly turned into a tank that crushes everything on the way ... ”- Daniel Passent on Agnieszka Osiecka.

When Daniel Passent moved to Boston (1990-94) with his family and joined The World Paper, I interviewed him, The Passent from Boston, for the New York Career Magazine February 1992, New York:

—Czesław Czapliński: You accepted a job at "The World Paper" in Boston, where you and your family moved. Many Polityka readers started their reading with your column. You won't be as popular in the United States. Some say it is better to be someone in the country than nobody in the West.

–Daniel Passent: Two years of termination, to my complete surprise, I was offered a job in America. And it was like this: I was privately in New York for a few days, so I called the World Paper editorial office in Boston, with whom I worked loosely, only courteously, "just to say hello" as the Americans say. It turned out that the editor I called was no longer working. Meanwhile, the chairman and editor-in-chief, Crocker Snow, went to the phone and insisted I come to Boston to have lunch with him. When we met, he offered me the position of editor, never seeing me before. Now, after I have been working here for the second year, I have got used to the fact that our boss is hiring quickly, but - unfortunately - he is slowing down even faster, so everyone works under pressure, because you know how people care about work in America. There were several reasons why I agreed to accept the offer and I preferred to be - as you say - “nothing in America than in the country.” The most important is a great chance for my children to get to know the world, improve their English and get an education in a good university. This does not mean that you cannot get a good education in Poland, but studying abroad is a unique experience.At least since the Renaissance, people who could afford it sent their children to study in foreign countries, because it was not only studying The Sorbonne or Oxford, but also staying in a different environment, among people of a different culture, religion, and a world of other values ​​that help shape a young person.

One more personal touch. I come from a poor family that almost all died during the occupation. Grandfather could not educate any of his six children. Only when his eldest son, and my uncle, Marek, was able to put down his first money, financed the studies of his youngest brother, and my father, who was studying in Paris at the expense of his older brother, that he was the first member of my family to receive higher education. Later I was in Paris, I met my father's friend from college, he showed me the attic where the two of them lived, and he also recalled how they only had one herring out of two for dinner. No wonder then that when it became possible to take my children to study in the USA - I decided to use it. And I did well. Agata has been accepted into Harvard and Łukasz is in high school.

—Cz.Cz .: You are second only to Crocker Snow Jr., president and editor-in-chief in the footnote. Whar are you doing sir?

—DP: World Paper is a private paper, founded by Crocker Snow with the money of private investors. He is the founder and soul of our company, so he retained the position of President and Editor-in-Chief. However, our institution consists of two parts: on a daily basis I run the company "World Times", which apart from publishing the magazine - organizes international conferences on topics related to the editorial office, in which eminent specialists take part. Over the past few years, these have included conferences on the situation of the dollar (in Atlanta), the European Community (in Cairo and Hong Kong), perestroika (in Moscow), etc.

—Cz.Cz.: "The World Paper" has only 3,000 copies in the United States, but in the 24 countries where it is published, almost a million. What is the concept of this magazine?

—D.P .: "The World Paper" is a strange newspaper creature, there is no other in the world. It is a serious addition to newspapers and magazines in different countries, devoted to international, social, economic and political topics. The magazine was created by a group of American idealists who concluded that more and more issues in the world transcend national boundaries and require a global solution. (Armaments, ecology, fast information flow, science, hunger, trade and much more). So instead of creating one more American journal, they created an international journal. Our principle: we do not represent any country, party or orientation, we are a forum for others - articles from various countries are written not by American correspondents, but by the people of these countries. So we have a growing network of authors who write to us - from Indonesia to Brazil and from Iceland to Japan. Only the editorial office is in Boston. From here, we send our magazine (in the form of negatives) to more than 25 countries, which are printed and attached by local editors as an addition to their magazine. So we have a host publication network in many countries, e.g. two magazines in Japan (one in English, one in Japanese), in China, South Korea, Hong Kong, almost in all Latin American countries, as well as in Moscow, Warsaw ( monthly "Zarządzanie") and even in Reykjavik. Two magazines have joined us since 1992 - more in Japan and Malaysia. The total circulation of the magazine is about one million copies.

—Cz.Cz .: What difference do you see in the work of a journalist in Poland and in the United States?

—D.P .: I have a limited field of observation, in Poland I worked practically only in "Polityka", and in America - only in "The World Paper". From what I have noticed:

1) American journalists work much more, at least 7-8 hours a day. There is more discipline at work - less talking, gossiping, drinking coffee together, more time on the computer and phone.

2) The text in the American editorial office is much more "processed" and verified than in Poland. All facts and names are checked, the spelling is checked, but most of all the texts are authentically edited, whole paragraphs are modified, new introductions and endings are written.

3) Money and the people who bring it to the editorial office, ie the advertising and business department, play a much greater role. Especially in financially weaker editorial offices, they have an impact on the content of the magazine, they take care not to alienate or even attract advertisers. For example, they will push for more publications on education if they know that they will get advertisements from universities, publishers, etc.

4) There is no so-called poems, i.e. you do not pay a full-time journalist for each text written or photo used. The very fact of having a job is the stimulus for writing.

5) American journalism is more standard than in Poland, ie there is a sort of accepted way of writing information, comments, essays and it is similar in most magazines.

6) There are many chałturszczyks among the freelancers, just like in Poland and probably everywhere else.

7) Money is not a shameful topic. When ordering an article from an outside author - we agree on a fee. We can expect the author to send a bill for telephone calls, taxis, fax costs etc. Maybe even a fair. Journalists who have a good brand and do not chase work can value themselves. Recently, a journalist in Los Angeles who ordered an article told me, "For $ 400. I don't need my computer to turn on at all. "And another, from the wealthy Barron's magazine, told me," I'm the head of department and I expect a dollar for a word. "Because I remembered that the first author to get a dollar for a word was Hemingway - I withdrew from the conversation. In Poland, such customs make their way. The first and only one in the country - that responded to my proposal to write for The World Paper for $ 250. There was a police editor from Gazeta Wyborcza who asked for $ 500. The rule is that the more eminent author, the less he talks about money. Prof. Galbraith, when we offered him $ 500, was surprised by the amount of the fee and said, that he would have written for us for two hundred. Hans Leyendecker of Der Spiegel (author of the best-selling Iraqi armaments book) wrote a half-number essay for us, never mentioning money.

—Cz.Cz .: Is the role of journalists in American society similar to that which they currently play in Poland, eg holding high state positions?

—D.P .: There are such cases, for example recently we hear more and more often that the far-right Republican, the famous commentator Buchanan, may stand up to the fight with President Bush, applying for the Republican nomination in the next election. In America, however, journalists are more likely to end up in business and academia where they are employed as "professors," not just in journalism schools. Professionals deal with politics. In Poland, the profession of a politician is just beginning to take shape, hence many random people, actors, journalists and workers in the political arena. The effects are not amazing.

—Cz.Cz .: How do you see Poland from the American perspective when you read the English-language press?

—D.P .: From America, Poland seems smaller and arouses less interest than we expect in the country. For example (I'm talking to you on November 27) there is no government in Poland for a month now and every day I open the "Ne York Times" and "Wall Street Journal" looking for reports on this subject - in vain. This is too trivial for them. We were attractive as long as it was about overthrowing communism in Poland and Russia. Now all attention is focused on Moscow and the surrounding area. From the business point of view, they have the best press Hungary, which is mentioned as the best country to invest. Moreover, Poland is haunted by anti-Semitism, closely watched by the local press. Unfortunately, the image of our country in the American press is sparse and one-sided, but it is hard to blame anyone for it - the competition is huge.

—Cz.Cz.: In America you have to work hard, there is no good health insurance system, old age is not the most pleasant. So what, in your opinion, influences the extraordinary popularity of the American model of life and America in Poland?

—D.P .: You asked interesting and difficult questions. Indeed, life in America is much more difficult than in Poland they imagine. What is most important in human life - health, education, work and a roof over one's head - is either difficult to access or very expensive. Only food is cheap. Work is hard, leisure time is minimal. Nevertheless, the image of America in Poland is very positive, and until recently anyone who spoke critically about America risked the opinion that he was a communist. But the myth of America is so vital and strong because there is so much in it: they don't ask anyone for papers - everyone has a chance. Even if you and I or someone asked us about our belonging, past, or religion before he gave us a job? If you take even better photographs - you can have exhibitions, fame and money. For over a century, Poles, from a poor country, from an overpopulated countryside, from the vicinity of poverty, from the partitions and total destruction of the Second World War, have been drawing here and finding work, income, education, freedom and shelter from war that they could not dream of in the country. Additionally, the myth of America was strengthened by communist rule of which America is one great contradiction. When Poland solidifies and normalizes, the perception of America will change.

—Cz.Cz .: Do you have time to pursue your hobbies: tennis, skiing?

—D.P .: I have time for tennis, but I don't have the health to play too often and I pay too little attention. As for skis, yes, an hour or two from Boston you can go skiing. But the further trip is costly, especially for the whole family, and all four of us ride, three play tennis, so we have to limit ourselves. A family ski weekend is a few hundred dollars. But I walk and walk a lot more, in New England there is a lot to see - nature and houses are beautiful.

—Cz.Cz.: Do you see the difference between socializing in the United States and in Poland?

—D.P .: Huge! In Poland, my social life was among old, proven friends, many of whom I know for over 30 years, and I still meet my friends from primary school, so from 40 years ago ... In America, such friendships are rare, people often change jobs and place of residence. They went to school on one coast, studies on the other side of the country, then two or three more classes in different states, and as a result, there are no conditions for such friendships, such social life as ours or in Russia. I miss friends the most in America.

—Cz.Cz .: Apart from the columns that make you famous, do you write books?

- DP: In 1966, when the Vietnam War was going on and the Americans were bombing Hanoi, I signed up to work in Vietnam as an interpreter of the international commission to write reports for Polityka. A journalist from Poland could not have traveled to Vietnam otherwise. reportages grew, and this is how my first book was written. Some books grow straight from my journalistic work, they are reportages (eg "Everyday War" from Vietnam, "I undress a senator" - from the USA or "God came to Munich" - about the Olympic Games). Others are collections of columns written under the surname ("Bitwa pod capsalikami",, Odanie separate "etc.) or under the pseudonym" Bywalec ". On the other hand, the book about Fibak, "This is my game", has a different character: from the beginning to the end it was written as a book, not as a collection of reportages. Now I also have an idea for a book, but I don't have time. Maybe after returning to Poland ...

—Cz.Cz .: Perhaps the most commented on was your book about Fibak, which was first published in episodes "Literatura" and it was difficult to get it at a newsstand. We are in America, and here, as you yourself said, money is normally spoken of. that you made a fortune on this book?

—D.P .: This is, unfortunately, nonsense. Indeed, I was hoping to write a bestseller and make money on it, initially the publisher spoke of a circulation of 50-100 thousand copies, then my fee would be significant. Unfortunately, when I returned the book, I was in danger that the National Publishing Agency with which I was bound would not publish it at all! State publishing houses were on the brink of a catastrophe then, KAW behaved very defensively, did not believe that in the conditions of inflation and crisis, this book would find readers. And this despite the fact that the monthly "Literatura" made a great advertisement for it, printing the book in parts before. Another publisher wanted to buy it back, but KAW demanded too much. As a result, it turned out to be as bad as possible: KAW published the book with minimal circulation, so as not to risk anything and God forbid not earn. The book disappeared in a flash, the publisher's profit was none, my fee was modest, potential readers left the bookstore empty-handed, and I left with an empty wallet. This book was unlucky from the beginning, but I like it because I like tennis, America and Wojtek.

—Cz.Cz .: Do you consider the fact that you are in "The World Paper" as your success in life? Or even more generally, have you made a career?

—D.P .: I've never thought about it. The most important reason to be pleased is that I have a group of readers - in Poland and abroad, and that, together with the "Polityka" team, we have created a magazine, which in the history of the Polish press has never been and is not there, a magazine that, despite serious weaknesses, played a great role role. Working at "The World Paper" is not a special proof of career, I am satisfied with it, because it rarely happens that a Polish journalist receives an offer from America, not from the Polish press or radio station broadcasting in Polish, but from an editorial office that employs only Americans and which gave me the opportunity to work in my own profession in English. I consider it an interesting adventure, after which I intend to return to Warsaw and to "Polityka".

—Cz.Cz .: Who do you think made a global career?

—D.P .: From journalists - only Ryszard Kapuściński. His career is all the more admirable as it is clean, built with work and talent, without the political admixture that some people helped each other or the use of Jewish topics that helps others. Kapuściński is not a professional anti-communist, he does not live the Holocaust, in short, he did not have an easy path to fame - and maybe that is why one of us won it. But generally, in Poland, the image of those who made a career in America is exaggerated. If, for example, a cartoonist went to America and here he is still a cartoonist, or a musician is a musician, then a legend grows in Poland, and its hero "visits the old country" as proud as a peacock. Of course, the competition in America is greater than in Poland, but there are also more opportunities. There are, for example, professors from secondary US universities, not necessarily Poles, who would never get a professorship in Poland.

—Cz.Cz .: What are your plans for the future: return to Poland or stay in America?

—D.P .: Return to Poland.


Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Comments


bottom of page