“…Aby wyrobić sobie gust literacki, trzeba czytać poezję…” – Josif Brodski.
Josif Aleksandrowicz Brodski (ur. 24 maja 1940 w Leningradzie – zm. 28 stycznia 1996 w Nowym Jorku, pochowany jest w Wenecji) – poeta, eseista laureat Nagrody Nobla w dziedzinie literatury za rok 1987.
Syn tłumaczki i dziennikarza, przeżył oblężenie i przymusową ewakuację w czasie II wojny światowej.
Gdy miał 15 lat, rzucił szkołę. "Był to mój pierwszy akt wolnej woli" - oceniał to zdarzenie po latach. Pracował jako frezer w leningradzkiej fabryce Arsenał, potem w kostnicy szpitala rejonowego, by następnie z wyprawą geologiczną wyruszyć nad Morze Białe, próbował dostać się do marynarki, ale jako Żyd nie miał na to szans. Był samoukiem. Sam znalazł sobie najlepszego nauczyciela w osobie Anny Achmatowej, która pierwsza odkryła jego talent. Zawdzięczał jej wiele - to ona odkryła przed nim to, co najlepsze w poezji rosyjskiej XX wieku (i czego nigdy nie znalazłby w szkolnej bibliotece) - twórczość Osipa Mandelsztama, Mariny Cwietajewej i swoją własną.
Był wbrew jego woli, aresztowany i zamykany dwukrotnie: w 1963 i 1964 roku w zakładzie psychiatrycznym. Świat usłyszał o nim w 1964 roku, gdy został skazany, na pięć lat łagru za "pasożytnictwo", do obozu pracy na Syberię. Jego "winą" było pisanie wierszy, odsiedział półtora roku. Gdy w Ameryce ukazała się jego pierwsza książka "Wiersze i poematy", był na zesłaniu. Na procesie, na sędziowskie pytanie, kto mu powiedział, że jest poetą, skoro nie należy do związku literatów ani nie publikuje, odpowiedział "Myślę, że to od Boga".
Poetka Maryny Cwietajewa (1892-1941), wywarła obok Osipa Mandelsztama największy wpływ na twórczość Brodskiego, który wspominał "ona jest jedynym poetą, z którym postanowiłem nie konkurować".
Ulubieniec Achmatowej, zmuszony do emigracji w 1972 r. wyjechał do USA, co stała się początkiem pisarskiego exodusu z ZSRR - równie wielu twórców opuściło bolszewicką Rosję tylko raz, na początku lat 20.
W 32. roku życia wydostał się z ZSRR i zamieszkał w Nowym Jorku, gdzie szybko zyskał uznanie w kręgach literackich. W przeciwieństwie do wielu rosyjskich emigrantów, znakomicie odnalazł się na Zachodzie, czego ukoronowaniem była literacka Nagroda Nobla (1987), której był jednym z najmłodszych laureatów.
Na emigracji pozostał poetą rosyjskim, lecz eseje pisał po angielsku, co pozwoliło mu zachować zdrowy dystans wobec siebie samego. Wykładał na uniwersytetach amerykańskich, w latach 1991-1992 został Laureatem Biblioteki Kongresu USA, jako pierwszy nieurodzony w Ameryce poeta.
„…Zająłem się literaturą z jednego względu: bo daje ci sakramencki gaz. Kombinując na przykład wers, kojarzysz ze sobą rzeczy zasadniczo zwykle dla ciebie niedostępne. Oto czemu warto zajmować się literaturą. I dlaczego byłaby ideałem jako zajęcie dla każdego. To ewidentna konieczność biologiczna. Obowiązek jednostki wobec samej siebie, wobec własnego DNA...” – Josif Brodski w rozmowie z Solomonem Wołkowem.
Odwiedził Polskę dwukrotnie, został doktorem honoris causa Uniwersytetu Śląskiego, jego książki rozchodziły się w dużych nakładach.
Po raz pierwszy spotkałem się z Josifem Brodskim w grudniu 1985 roku w nowojorskim ratuszu, podczas ceremonii wręczenia przez burmistrza Nowego Jorku Edwarda Kocha, wyróżnień przedstawicielom różnych grup etnicznych. Wśród wyróżnionych był właśnie Brodski. Siedział skromnie z boku, w muszce koloru bordo, jakby ta sytuacja jego nie dotyczyła, zdziwiony, dlaczego się tu znalazł. Zrobiłem mu wówczas pierwsze zdjęcia. Kiedy poprosiłem o możliwość sfotografowania, kiwnął głową, popatrzył na mnie z zaciekawieniem i pytającym wyrazem twarzy, czy aby nie pomyliłem się w wyborze, skoro wokół tyle znakomitości? Uśmiechając się, powiedziałem, że przyszedłem tylko dla niego. Chociaż prawda była taka, że zaprosił mnie polski biznesmen, który miał dostać odznaczenie i chciał mieć zdjęcie z burmistrzem Nowego Jorku, co oczywiście też mu zrobiłem.
Dwa lata później, 22 października 1987 roku Josif Brodski został laureatem Nagrody Nobla. „The New York Times” na pierwszej stronie zamieścił duże zdjęcie Brodskiego w uścisku z amerykańskim wydawcą jego książek Rogerem Strausem — właścicielem oficyny Farrar, Straus & Giroux, zrobione w Londynie po otrzymaniu informacji o nagrodzie. Brodski powiedział wówczas z wrodzoną sobie skromnością, że Nobel „to duży krok dla niego, a mały dla ludzkości”.
Nagle zdjęcia laureata nabrały nowej wartości. Wyróżnienie Brodskiego nie było dla mnie zaskoczeniem, wiedziałem, że już rok wcześniej był wymieniany w ścisłym gronie kandydatów. Zaraz po ogłoszeniu werdyktu przez Szwedzką Akademię rozpoczęła się batalia o wywiady i zdjęcia. Brodski kategorycznie odmawiał, chroniąc swoją prywatność. Pomyślałem, że wyślę mu zdjęcia, które mu wcześniej zrobiłem i poproszę o prywatną sesję. Pojawił się jednak problem, jak zdobyć jego prywatny adres? Ostatecznie mogę mu je wysłać do wydawnictwa z prośbą o przekazanie. Przypomniało mi się jednak, że w czasie powiększania zdjęć w ciemni widziałem na jednym z nich wystającą z kieszeni Brodskiego kopertę. Jeszcze raz powiększyłem znacznie fragment negatywu z kieszenią. Przez lupę udało mi się przeczytać na wystającej kopercie: 44 Morton Street. To trochę jak w filmie "Powiększenie" Antonioniego. Znalezienie kodu pocztowego nie było już problemem. Wysłałem więc zdjęcia z prośbą o sesję zdjęciową. O dziwo, zgodził się, pytał tylko, dlaczego jeszcze chcę robić zdjęcia, skoro mam już jego „the wonderful picture”, jak je określił. Bardzo mi jednak na tych fotografiach zależało: Co innego zdjęcie zrobione w publicznym miejscu, a co innego w zaciszu domowym, którego strzegł od lat.
Na dwa dni przed Świętami Bożego Narodzenia 22 XII 1987, znalazłem się na 44 Morton Street w Nowy Jorku.
Cicha uliczka w dzielnicy Greenwich Village, starej części Manhattanu, zamieszkałej przez artystów. Z moją znajomą, Isabel Bau Madden wspinamy się po kilku schodkach prowadzących do drzwi. Znajduję nazwisko poety na długiej liście. Naciskam dzwonek. Po chwili sygnał informuje, że możemy wejść.
Z korytarza dobiega głos:
– Proszę na dół.
Schodzimy, podążając za głosem. Na dole czeka na nas gospodarz i po powitaniu prowadzi przez długi korytarz, którego jedną ścianę wypełniają książki. Wchodzimy do przytulnego pokoju z otwartymi drzwiami do ogródka. Obok stoją stół, krzesła i choinka z lampkami.
Kiedy przygotowuję sprzęt do fotografowania, z kanapy wstaje i majestatycznie podchodzi do mnie kot. Przymila się, zaglądając do torby. Z gotowym aparatem rozglądam się po pokoju. W tym czasie Brodski dość długo rozmawia przez telefon. Zastanawiam się, gdzie byłoby najlepsze miejsce do robienia zdjęć. Przy oknie w rogu pokoju stoi olbrzymie biurko, zarzucone papierami, z otwartymi szufladami, na nim prosta maszyna do pisania. Moją uwagę zwracają ściany obwieszone licznymi portretami, wśród których króluje portret kobiety, przypuszczalnie matki pisarza. O dziwo, na honorowym miejscu znajduję portret, który zrobiłem i wysłałem Brodskiemu wcześniej. Po przeciwnej stronie pokoju pół ściany zajmuje regał z książkami, encyklopediami, a drugą część z kominkiem i wychodzącymi na zewnątrz cegłami pokrywają właśnie zdjęcia. Wśród nich dominuje portret nieżyjącego już dziś poety amerykańskiego W. H. Audena, który bardzo pomagał Brodskiemu w początkowym okresie jego pobytu w Ameryce. Brodski kończy rozmowę telefoniczną, odkładając słuchawkę telefoniczną na mały stolik, przykryty komputerowymi wydrukami jego nowej książki.
– Proszę tu zostać – decyduję.
– Z tyłu jest znakomite tło.
Brodski nie protestuje. Czekam chwilę, aż skończy zapalać papierosa.
– To dziwne, że pali – myślę w duchu – jest przecież po dwóch zawałach.
Po kilku zdjęciach przesuwamy się w stronę biurka. Pytam go o język polski. Poprzedniego dnia słyszałem, jak znakomicie sobie radził, rozmawiając po polsku z Jerzym Kosińskim w nowojorskim Pen Clubie, gdzie wydano przyjęcie z okazji przyznania Brodskiemu Nagrody Nobla.
– Nauczyłem się polskiego – mówi wolno – jeszcze w Rosji. Polskie czasopisma w tym "Przekrój", były dla mnie jedynym źródłem informacji o świeci, z rosyjskich wtedy nie można się było niczego dowiedzieć. Przepraszam, że mówimy po angielsku, ale zapomniałem wiele od tamtej pory.
Isabel proponuje zdjęcie z kotem, który w tym czasie leży wygodnie na fotelu. Uśmiechając się dobrodusznie, Brodski bierze kota na ręce i wychodzimy do ogródka.
–Jak on się nazywa? – pytam.
–Missisipi – odpowiada Brodski.
–Skąd to imię? – docieka wyraźnie zaintrygowana Isabel.
–To proste – kontynuuje Brodski – w słowie Missisipi jest dużo syczących zgłosek. Tak w ogóle to kot mego przyjaciela, ja się nim tylko opiekuję.
Podczas tej sesji powstały chyba najbardziej prywatne zdjęcia Brodskiego, które znalazły się kilka razy na okładkach magazynów i książek.
Kilka lat później, na początku 1992 r. spędziłem z Josifem Brodskim cały dzień. Sprawował wówczas godność "Poety Laureata" i otrzymał roczne stypendium w Bibliotece Kongresu w Waszyngtonie.
Do Waszyngtonu przybyłem z ekipą filmową z Isabel Bau Madden, która przygotowywała film o poecie. Od rana do późnych godzin nocnych, razem z filmowcami towarzyszyłem Brodskiemu.
Trzy ataki serca i dwie operacje nie zmieniły jego stylu życia. Palił dalej nałogowo, nawet wewnątrz Biblioteki Kongresu, gdzie już samo myślenie o paleniu jest zabronione. Miało się wrażenie, że on papierosy wręcz pochłania, a nie pali. Pracownicy biblioteki udawali, że nic nie widzą. To przyzwolenie na palenie było dowodem na to jaką cieszył się estymą.
Pamiętam, jak z okna swojego gabinetu w Bibliotece Kongresu pokazywał nam dach Sądu Najwyższego, śmiejąc się przewrotnie. Świadomi jego przeżyć w Rosji filmowcy zastanawiali się, jak powiedzieć mu o konieczności zamontowania mikrofonu z bezprzewodowym nadajnikiem, który będzie nagrywał wszystko, co powie. Szczerze rozbawiony zgodził się na wszystko.
Z rozmów wynikało, że po kilku miesiącach pobytu w Waszyngtonie tęsknił do Nowego Jorku, gdzie często jeździł na weekendy. Waszyngton z całą administracją i urzędnikami obezwładniał go, a on ze względu na funkcję "Poety Laureata" miał obowiązek spotykania się z kongresmenami, młodymi poetami, studentami. Widać było, że męczy go ta sytuacja i jak zbawienia czeka na koniec kadencji.
W efekcie całodniowego spotkania w Waszyngtonie jest godzinny film Dzień z Josifem Brodskim oraz seria zdjęć.
Spotkania z nim należały do bardzo ważnych i intensywnych.
Josif Brodski miał życie intensywne i krótkie, zmarł mając 56 lat, 28 stycznia 1996 roku w Nowym Jorku.
Nie mogę pogodzić się z myślą, że go więcej nie zobaczę. Często wracam myślami do jego śmierci. Po wypiciu kawy w starej, założonej w 1927 roku, pełnej europejskiego uroku Caffe Reggio, którą za życia Brodski bardzo chętnie odwiedzał, idę do blisko położonego domu pogrzebowego Perozzo Funeral Home. Przed wejściem wielojęzyczny tłum. Robię dyskretnie zdjęcia. Wewnątrz kolejka oczekujących, na stole pozostawione aparaty, muszę więc zostawić i swój. Wąskim korytarzem przechodzę do małej salki z kilkoma krzesłami. Pod ścianą, w otwartej trumnie, w brązowym garniturze i okryciu, spoczywa Josif Brodski. W złożone ręce włożono mu mały krzyżyk.
Ma spokojną twarz. Można pomyśleć, że zapadł w krótką drzemkę i za chwilę otworzy oczy. Tylko ludzie ocierający łzy uświadamiają, że poeta z tego snu już się nie obudzi. Żałobnicy w skupieniu przechodzą obok trumny. Niektórzy siadają na krzesłach. Wychodzę przed dom pogrzebowy, przed którym słychać rozmowy w wielu językach. Angielski, rosyjski, polski… Ludzie wolno rozchodzą się do domów.
Następnego dnia w kościele Grace Church na Brooklyn Heights, nieopodal domu, w którym zmarł, odbyła się msza żałobna dla rodziny i najbliższych przyjaciół. Byli obecni Michaił Barysznikow, Susan Sontag, Robert Silvers, Roger Strus, Czesław Miłosz, Adam Zagajewski, Tomas Venclova… Największe wrażenie zrobił na mnie odczytany łamiącym się głosem przez żonę Brodskiego, Marię wiersz Do mojej córki, któremu przysłuchiwała się, pewnie niewiele rozumiejąc, trzyletnia Anna, siedząca na kolanach niani. I drugi, niezwykle smutny, moment – idąca za trumną żona rzuca się w ramiona podążającego obok Barysznikowa i cały orszak zatrzymuje się na kilka dobrych chwil.
Po mszy trumna została przewieziona na cmentarz Trinity Church Cementery. Miała tam pozostać przez jakiś czas, ale ostatecznym miejscem spoczynku Josifa Brodskiego stanie się Wenecja. Na początku byłem trochę zdziwiony tą wiadomością. Dlaczego Wenecja, a nie Petersburg, gdzie się urodził? Wiedziałem, że prezydent Rosji Borys Jelcyn przekazał wdowie kondolencje i zaproponował pochówek w Petersburgu. Jednak Brodski po opuszczeniu w 1972 roku miasta nad Newą nie wrócił tam nigdy, mimo zaproszeń. Kilka miesięcy przed śmiercią w wywiadzie dla „Moskowskich Nowosti” powiedział: „Oczywiście, nim zamknę oczy, miałbym ochotę pobyć w rodzinnym mieście. Telefonistka z Rosji, która do mnie dzwoni, mówi: Tu Sankt Petersburg. Pierwszy raz był dla mnie prawdziwym szokiem. Wspaniałym szokiem”. Nigdy jednak tam nie powrócił. Pamiętam, że w czasie sesji zdjęciowej w jego pokoju zobaczyłem starą mapę Petersburga i książki o jego rodzinnym mieście. Sankt Petersburg nie stanie się miejscem wiecznego spoczynku poety, musi mu wystarczyć tylko tablica pamiątkowa na domu, w którym kiedyś mieszkał.
Gdy zacząłem się zastanawiać, dlaczego poeta spocznie w Wenecji, pomyślałem, że te dwa niezwykłe miasta są do siebie bardzo podobne. Nie bez przyczyny mówi się, że Petersburg jest Wenecją Wschodu, przez kaprys władcy zbudowany został na podmokłych terenach.
Miesiąc po jego śmierci, 8 marca 1996 roku, odbyły się żałobne nieszpory w katedrze Św. Jana Chrzciciela na Manhattanie. Mimo trzaskającego mrozu olbrzymia neogotycka katedra wypełniła się ludźmi. Przy wejściu otrzymałem świeczkę i program. Była w nim prośba, aby zamiast kwiatów przekazać dotację przekazywać na Russian Academy w Rzymie, w której utworzenie Brodski był zaangażowany, a która miała służyć pomocą rosyjskim artystom i naukowcom w studiach
W czasie prawie dwugodzinnych nieszporów brzmiała klasyczna muzyka. Przyjaciele zmarłego oraz znani twórcy i intelektualiści czytali jego wiersze. Byli wśród nich: Jonathan Aaron, Yuz Aleshkovsky, Michaił Barysznikow, Viktor Gołyszew, Yakov Gordin, Melissa Green, Seamus Heaney, Anthony Hecht, Roman Katillus, Lev Loseff, Czesław Miłosz, Anatoly Nayman, Evgeny Rein, Viktoria Schweitzer, Mark Strand, Vlodimir Uffand, Tomas Venclova, Darek Walcott, Rosanna Warren.
Cała katedra pogrążyła się w zadumie. Z rozmyślań wyrwał mnie głos Brodskiego, płynący z głośników i rezonujący w olbrzymim neogotyckim wnętrzu. Światła zaczęły przygasać, a żałobnicy zapalili świeczki. Tłum powoli kierował się do wyjścia i odpłynął w ciemną, zimną, nowojorską noc. U drzwi pozostawiano płonące świece.
Brodski ostatecznie spoczął w Wenecji na cmentarnej wyspie San Michele, w kwartale ewangelickim, a jego grób znajduje się kilka kroków od kwatery Ezry Pounda. Wenecję Brodski wpisał w swoją biografię: "Laguna" (zima 1973) była jego pierwszym wierszem poświęconym innemu miejscu niż Rosja czy Ameryka, a "Z natury" (jesień 1995 rok) – ostatnim.
„…Człowiek wolny różni się od człowieka zniewolonego właśnie tym, że w wypadku katastrofy, niepowodzenia, klęski, nigdy nie obwinia okoliczności, kogoś innego, władzy – on obwinia samego siebie. Człowiek zniewolony zawsze uważa, że ktoś inny winien temu co się stało…” – Josif Brodski.
PORTRAIT with HISTORY Josif Brodski (1940-1996)
"... To develop literary taste, you need to read poetry ..." - Josif Brodski.
Josif Aleksandrowicz Brodski (born May 24, 1940 in Leningrad - died on January 28, 1996 in New York, is buried in Venice) - poet, essayist, Nobel Prize winner in literature in 1987.
The son of a translator and journalist, he survived the siege and forced evacuation during World War II.
When he was 15, he dropped out of school. "It was my first act of free will" - he judged this event years later. He worked as a miller at the Arsenal factory in Leningrad, then in the morgue of the district hospital, then with a geological trip to the White Sea, he tried to get to the navy, but as a Jew he had no chance. He was self-taught. Sam found himself the best teacher in the person of Anna Akhmatova, who first discovered his talent. He owed her a lot - she discovered the best of Russian 20th century poetry (and what he would never have found in a school library) - the work of Osip Mandelsztam, Marina Tsvetaeva and her own.
Against his will, he was arrested and locked twice: in 1963 and 1964 in a psychiatric institution. The world heard about him in 1964, when he was sentenced to five years in a labor camp for Siberia. His "fault" was writing poems, he served a year and a half. When his first book, Poems and Poems, appeared in America, he was in exile. At the trial, to the judge's question, who told him that he was a poet, since he is neither a literary association nor a publisher, he replied, "I think it's from God."
The poet Maryna Cwietajew (1892-1941), next to Osip Mandelsztam, exerted the greatest influence on Brodski's work, who mentioned "she is the only poet I decided not to compete with".
Akhmatova's favorite, forced to emigrate in 1972, left for the United States, which became the beginning of the writing exodus from the USSR - as many artists left Bolshevik Russia only once, in the early 1920s.
At 32, he escaped from the USSR and settled in New York, where he quickly gained recognition in literary circles. Unlike many Russian emigrants, he found a great place in the West, which was crowned with the Nobel Prize in Literature (1987), of which he was one of the youngest laureates.
In exile, he remained a Russian poet, but he wrote essays in English, which allowed him to maintain a healthy distance from himself. He lectured at American universities, in the years 1991–1992 he became the Winner of the Library of Congress of the United States, as the first unborn in America poet.
"... I took up literature for one reason: because it gives you sacramental gas. By combining, for example, a verse, you associate things that are generally inaccessible to you. Here's why it's worth doing literature. And why would it be ideal as a job for everyone. This is an obvious biological necessity. The duty of the individual towards himself, towards his own DNA ... "- Josif Brodski in conversation with Solomon Wołkow.
He visited Poland twice, became an honorary doctorate of the University of Silesia, his books were widely distributed.
I met Josif Brodski for the first time in December 1985 at the New York City Hall, during the ceremony of awarding by representatives of various ethnic groups by the Mayor of New York Edward Koch. Brodski was among the honored. He sat modestly to the side, in a claret-colored bow tie, as if this situation did not concern him, wondering why he was here. I took his first photos then. When I asked for the opportunity to photograph, he nodded, looked at me with curiosity and a questioning expression on his face, if I could make a mistake in choosing, if there are so many celebrities around? Smiling, I said I came only for him. Although the truth was that I was invited by a Polish businessman who was to be awarded the medal and wanted to have a photo with the mayor of New York, which of course I did to him.
Two years later, on October 22, 1987, Josif Brodski became a Nobel Prize winner. The New York Times on the first page posted a large picture of Brodski in an embrace with the American publisher of his books Roger Straus - the owner of Farrar, Straus & Giroux, taken in London after receiving information about the prize. Brodski said then with innate modesty that Nobel "is a big step for him and a small step for humanity." Suddenly, the winner's photos gained new value. Brodski's distinction came as no surprise to me, I knew that a year earlier he was mentioned in the close circle of candidates. Immediately after the verdict was announced by the Swedish Academy, the battle for interviews and photos began. Brodski categorically refused, protecting his privacy. I thought I would send him photos I had taken of him before and ask for a private session. However, there was a problem, how to get his private address? Eventually I can send them to the publishing house with a request for transfer. However, I remembered that when I was enlarging the photos in the darkroom, I saw an envelope sticking out of Brodsky's pocket on one of them. Once again, I have significantly enlarged the negative fragment with the pocket. Through a magnifying glass I was able to read on a protruding envelope: 44 Morton Street. It's a bit like in the movie "Enlargement" of Antony. Finding the zip code was no longer a problem. So I sent photos asking for a photo session. Strangely, he agreed, he just asked why I still want to take pictures, since I already have his "the wonderful picture", as he described it. However, I was very keen on these photographs: It was a different picture taken in a public place and a different thing at home, which he had been guarding for years.
Two days before Christmas 22 December 1987, I found myself on 44 Morton Street in New York.
A quiet street in Greenwich Village, an old part of Manhattan, inhabited by artists. With my friend Isabel Bau Madden, we climb a few steps to the door. I find the poet's name on a long list. I press the bell. After a moment, the signal informs that we can enter.
A voice comes from the corridor:
- Please, down.
We descend, following the voice. The host is waiting for us downstairs and after the welcome leads us through a long corridor with one wall filled with books. We enter a cozy room with an open door to the garden. Next to it are a table, chairs and a Christmas tree with lights.
When I prepare the equipment for photography, a cat gets up from the couch and a cat approaches me majestically. He squinted, peeking into the bag. I look around the room with my camera ready. During this time, Brodski talks on the phone for quite a long time. I wonder where would be the best place to take pictures. At the window in the corner of the room stands a huge desk, strewn with papers, with open drawers, on it a simple typewriter. My attention is drawn to the walls hung with numerous portraits, among which the portrait of a woman, presumably the writer's mother, reigns. Strangely enough, I find a portrait in a place of honor that I took and sent to Brodski earlier. On the opposite side of the room, half the wall is occupied by a bookcase, encyclopedias, and the other part with a fireplace and bricks coming out is covered with photos. Among them is the portrait of the late American poet W. H. Auden, who helped Brodski a lot in the initial period of his stay in America. Brodski ends the telephone conversation by placing the telephone receiver on a small table, covered with computer printouts of his new book.
- Please stay here - I decide.
- There is a great background on the back.
Brodski does not protest. I wait a moment for him to finish lighting a cigarette.
- It is strange that he smokes - I think in spirit - it is after two heart attacks.
After a few photos we move towards the desk. I ask him about Polish. The previous day, I heard him doing very well talking in Polish with Jerzy Kosiński at the New York Pen Club, where a party was held to celebrate the Nobel Prize.
- I learned Polish - he says slowly - still in Russia. For me, Polish magazines, including Przekrój, were the only source of information about the world, from Russian it was impossible to find out anything. Sorry to speak English, but I have forgotten a lot since then.
Isabel proposes a picture with a cat, which is lying comfortably on the armchair at the time. Smiling good-naturedly, Brodski takes the cat in his arms and we go out into the garden.
-What's his name? - I ask.
"Mississippi," replies Brodski.
- Where does this name come from? Isabel is clearly intrigued.
"It's easy," Brodski continues, "there are a lot of hissing sounds in the Mississippi word." It's my friend's cat anyway, I'm just looking after him.
During this session, probably Brodski's most private photos were created, which were found several times on the covers of magazines and books.
A few years later, at the beginning of 1992, I spent a whole day with Josif Brodski. He held the dignity of "Poet Laureate" and received an annual scholarship at the Library of Congress in Washington.
I came to Washington with a film crew from Isabel Bau Madden, who was preparing a film about the poet. From morning until late at night, together with filmmakers, I accompanied Brodsky.
Three heart attacks and two operations did not change his lifestyle. He continued to smoke addictively, even inside the Library of Congress, where thinking about smoking is forbidden. It felt like he was consuming cigarettes, not smoking. Library staff pretended not to see anything. This permission to smoke was proof of the esteem he enjoyed. I remember how he showed us the roof of the Supreme Court from his office window in the Library of Congress, laughing perversely. Aware of his experiences in Russia, filmmakers wondered how to tell him about the need to mount a microphone with a wireless transmitter that will record everything he says. Sincerely amused, he agreed to everything. The conversations showed that after a few months in Washington, he missed New York, where he often went on weekends. Washington, with all the administration and officials, overpowered him, and because of the function of "Poet Winner" he was obliged to meet with congressmen, young poets and students. It was obvious that he was tired of this situation and how salvation is waiting for the end of his term. The result of a full-day meeting in Washington is the hourly film The Day with Josif Brodsky and a series of photos. Meetings with him were very important and intense. Josif Brodski had an intense and short life, he died at the age of 56 on January 28, 1996 in New York. I can't accept the idea of not seeing him again. I often think back to his death. After drinking coffee in the old, founded in 1927, full of European charm Caffe Reggio, which Brodski very often visited during his lifetime, I go to the nearby funeral home Perozzo Funeral Home. Multilingual crowd in front of the entrance I take discreet photos. Inside the waiting queue, cameras left on the table, so I have to leave my own. In a narrow corridor, I go to a small room with several chairs. Josif Brodski rests against the wall, in an open casket, in a brown suit and coat. A small cross was placed in his folded hands.
He has a calm face. You might think that he fell into a short nap and would soon open his eyes. Only people wiping tears realize that the poet from this dream will not wake up anymore. Mourners pass the casket intently. Some sit on chairs. I go out to the funeral home, which has conversations in many languages. English, Russian, Polish ... People slowly go home.
The next day, a funeral mass was held for family and close friends at Grace Church in Brooklyn Heights, near the house where he died. Present were Mikhail Barysznikow, Susan Sontag, Robert Silvers, Roger Strus, Czesław Miłosz, Adam Zagajewski, Tomas Venclova ... The most impressed me was a poem read in a breaking voice by Brodski's wife, Maria, a poem to my daughter, whom she listened to, probably not understanding much, Anna, three years old, sitting on the nanny's lap. And a second, unusually sad moment - the wife following the casket throws herself into the arms of Barysznikow, who is walking next to him, and the entire procession stops for a few good moments.
After the mass, the casket was transported to the Trinity Church Cementery. It was supposed to remain there for some time, but Venice would become the final resting place of Josif Brodsky. At first I was a little surprised by this news. Why Venice, not St. Petersburg, where he was born? I knew that Russian President Boris Yeltsin offered condolences to the widow and offered a burial in St. Petersburg. However, Brodski never returned there after 1972, despite invitations. A few months before his death in an interview with Moskowskis Novosti, he said: "Of course, before I close my eyes, I would like to be in my hometown. A telephonist from Russia who calls me says: This is Saint Petersburg. For the first time I was a real shock. A great shock. " However, he never returned there. I remember that during the photo session in his room I saw an old map of St. Petersburg and books about his hometown. Saint Petersburg will not become the eternal resting place of the poet, all he needs is a commemorative plaque on the house where he once lived.
When I began to wonder why the poet would rest in Venice, I thought that these two amazing cities are very similar. It is not without reason that St. Petersburg is said to be the Venice of the East, built on wetlands by the ruler's whim.
A month after his death, on March 8, 1996, funeral vespers took place in the cathedral of St. John the Baptist in Manhattan. Despite the crackling frost, the huge neo-Gothic cathedral was filled with people. At the entrance I received a candle and a program. Instead of flowers, he would donate to the Russian Academy in Rome, in which Brodski was involved and which would help Russian artists and scientists in his studies.
Classical music sounded during almost two hours of vespers. Friends of the deceased and well-known authors and intellectuals read his poems. Among them were: Jonathan Aaron, Yuz Aleshkovsky, Mikhail Barysznikov, Viktor Gołyszew, Yakov Gordin, Melissa Green, Seamus Heaney, Anthony Hecht, Roman Katillus, Lev Loseff, Czesław Miłosz, Anatoly Nayman, Evgeny Rein, Viktoria Schweitzer, Mark Strand, Vlododimir Uffand, Tomas Venclova, Darek Walcott, Rosanna Warren.
The whole cathedral was lost in thought. Brodski's voice ripped me out of my thoughts, flowing from the speakers and resonating in the huge neo-Gothic interior. The lights began to dim and the mourners lit candles. The crowd slowly headed for the exit and drifted off into the dark, cold New York night. Burning candles were left at the door.
Brodski eventually rested in Venice on the cemetery island of San Michele, in the Evangelical quarter, and his grave is a few steps from Ezra Pound's quarters. Venice Brodski wrote in his biography: "Laguna" (winter 1973) was his first poem devoted to a place other than Russia or America, and "From nature" (autumn 1995) - the last.
"... A free man differs from a enslaved man by the fact that in the event of a catastrophe, failure, defeat, he never blames circumstances, someone else, power - he blames himself. The enslaved man always thinks that someone else owes what happened ... "- Josif Brodski.
Bardzo ciekawy wpis, dziękuję